18.12
Nasza podróż zaczęła się rankiem 18 tego grudnia. O 6am wyruszyliśmy z domu formacyjnego. Było nas 8, plus Edward nasz kierowca. 4 z nas jechało do Kitale, a 4 do 2-óch naszych misji w diecezji Arusha, Tanzania: Moita Bwawani i Moshono.
Na stację autobusową dojechalismy około 6.20. Kilka minut zajeło nam szukanie miejsca z którego odchodzą autobusy do Kitale. Na stacji panował bardzo duży ruch, pomimo relatywnie wczesnej godziny.
Druga polowa grudnia, przed świętami, to czas powrotów do domów rodzinnych dla wielu Kenijczyków. Stad zakup biletu najlepiej jest zrobić z kilkudniowym wyprzedzeniem-o ile jest to możliwe.
Po zakupie biletu, którego cena była 50% wyższa niż normalnie (ceny idą w górę z racji świąt i wiekszej liczby pasażerów), znależlismy sobie miejsca w dużym autobusie, który był już prawie pełny.
Ja zająłem sobie miejsce na tyle autobusu, przy oknie, majac nadzieję że pozwoli mi to na robienie zdjęć.
Okolo 7.30 wyruszyliśmy ze stacji. Mieliśmy pełny stan pasażerów, plus caly czas do autobusu wchodzili i go opuszczali sprzedawcy różnych rzeczy takich jak napoje, ciasta, zegarki, czapki, karty telefonicznie. Można było nawet kupić bieliznę osobistą w cenie 50 szylingów, czyli około 1.80zł!
W pewnym momencie, na przodzie autobusu pojawił się jakiś kaznodzieja, który zaczał się modlić o Boże błogosławienstwo i szcześliwą podróż. Po killkuminutowej modlitwie przeszedł przez autobus zbierając datki od pasażerów. Potem pomodlił się jeszcze raz w ich intencji i wysiadl z autobusu.
Wyjazd z Nairobi zajął nam okolo godziny czasu. Było to związane z odległym miejscem gdzie znajduje się stacja autobusowa, jak również duzym ruchem w miescie.
Zbliżając się do Naivasha, piewszym dużym miescie na naszej drodze, podziwiałem piekne okolice. Przez kilka kilometrów mogłem zobaczyc piekny las z rosnacą w niej trawą. Ta trawa byla równa, że zadawalem sobie pytanie czy ktoś jest tam nie obcinał.
W autobusie nie było klimatyzacji, a więc uzywalismy otwartych okien, aby móc oddychać swieżym powietrzem.
Niedaleko od Nakuru mieliśmy pierwszą przerwę. Było to po ponad 3 godzinach podróży. Sądzac z ilości osśb ktore poszły do lokalnej toalety, gdzie byla kolejka, byla to bardzo oczekiwana przerwa. Na tym postoju można było kupić tam różne rzeczy do zjedzenia: począwszy od ciastek, poprzez lokalne pączki zwane ‘mandazi’, a nawet można juz było zjeść frytki z kurczakiem.
Ja wybralem 2 pączki upewniając się że były one w miarę swieże.
Po wyjeździe, do autobusu wsiadła pewna pani, która przez nastepną godzinę zachęcała pasażerów do kupna różnych leków. Wywołał usmiech na mojej twarzy fakt, że jako pierwszy lek zachęcała ona do kupienia jakiegoś lekarstwa na bole zołądka i niestrawność jelit – na wypadek, gdyby to, co zjedliśmy na stacji nie było świeże!
Po przejechaniu miasta Eldoret, droga która byla do tej pory raczej dobra, uległa znacznemu pogorszeniu. Siedząc w tyle autobusu, odczuwałem na własnej skórze różne dziury i wyboje, których było tam pełno. W pewnym momencie zaczęliśmy jechac zwykła drogą bez asfaltu. Było na niej dużo kurzu. W calym autobusie wszystkie okna byly zamknięte, oprócz jednego - w rzędzie przede mną. Nie wiedziałem dlaczego kobieta siedząca przede mną nie zamknęła go, a wiec po kilku minutach mróżenia oczu aby chronić je przed wpadającym do autobusu kurzem, poprosiłem ją o zamknięcie go. Odpowiedziała mi, że zostawiła je otwarte, gdyż jej dwie pasażerki nie czuły się dobrze i potrzebowały swieżego powietrza. Jedynem wiec rozwiązaniem dla mnie pozostałoby założenie okularów słonecznych, co w miarę skutecznie by zredukowało problemy z kurzem z zewnątrz. Niestety, moje okulary spadły pod siedzenie i brak miejsca uniemozliwiał mi ich dosięgnięcie.
Ten wyjazd z Nairobi do Lodwar był jednym z nielicznych które zrobiłem będąc w Kenii. Nie widziałem więc dużo oprócz okolic Nairobi. Muszę przyznać że było dla mnie sporym zaskoczeniem zobaczenie liczby domków zrobionych z gałęzi i błota oraz pokrytych strzechą które widzialem po drodze.
Przejeżdzajac przez małe miasteczka można było w nich czesto podziwiać całą gamę kolorów używanych do malowania małych sklepików przy drodze. Jest to spowodowane tym, ze różne firmy używaja znajdujących się przy drodze sklepów na reklamę i malują je na swoje kolory.
Do reklam używane sa różne rzeczy, nawet drzewa, do których przybijane sa kawałki drewna lub blachy na których jest coś napisane. Jedną z ciekawszych, które udało mi się zauważyć była ta, na której napisano: 'Lekarstwo na HIV' i pod spodem podany był nr telefonu. Niestety, nie zdażyłem go zanotowac! Mogłoby to być bardzo interesujacy kontakt dla Swiatowej Organizacji Zdrowia! Często słyszy się o różnych ‘znachorach’, tutaj nazywanych ‘mganga wa kinyeji’, którzy twierdzą, że posiadają lekarstwa na różne choroby. Za odpowiednią, i zwykle bardzo wysoką cenę, chcą podzielić się swoją wiedzą. Ludzie, którym ‘zachodnia’ medycyna nie jest w stanie pomóc, szukają różnych środków, aby się wyleczyć. Często te lekarstwa do jakiegoś stopnia pomagają ludziom; często jednak pogarszają ich stan zdrowia.
Jakąś godzinę przed dojazdem do Kitale, konduktorka zaczęła sprawdzać bilety. Większość ludzi po prostu powiedziała jej ze podróżuje z Nairobi. Ludzie odpowiadali jej w swahili. Kiedy podeszła do naszego kleryka Guillaume z Wybrzeża Kości Słoniowej, on jej odpowiedział podobnie jak inni, ze podróżuje z Nairobi. Poniewaz nie zna swahili, odpowiedział jej po angielsku. Na to konduktorka zareagowala stosunkowo ostro pytając go dlaczego nie odpowiada jej po swahili bedac Kenijczykiem!!! Przed wyjściem z autobusu, podziekowałem kierowcy za szcześliwą podróż. Obok niego siedziala ta sama konduktorka. Zdziwiona, ze 'mzungu' czyli biały mówi po swahili, zapytała mnie dlaczego jej nic nie powiedzialem, kiedy sprawdzala bilety. Z uśmiechem odpowiedzialem jej, ze mnie o to nie zapytała. Widzać myślała, że biały nie może mówić po swahili.
Do Kitale dojechaliśmy kilka minut po 16h, a wiec po ponad 8 godzinach podróży. Po kilku minutach na stacji paliwowej przyjechali po nas Fr Peter SMA, proboszcz misji Chipereria i brat Paddy SMA, który pracuje w diecezji Kitale.
Brat Paddy zawiózł nas do domu sw Marcina, gdzie mieliśmy spędzic noc. Poinformowal on nas, ze kupił nam biletu do Lodwar na nastepny dzien.
Przed kolacją odprawiliśmy Mszę św a potem zjedliśmy kolację. Okolo 8.30 wieczorem polozyłem się do łóżka. Nie wiedzialem jak bardzo byłem zmęczony, ale 10 godzin snu pomogło mi w dobrym odpoczynku.
19.12
W niedzielę rano mieliśmy Msze sw i po śniadaniu udaliśmy się na stację autobusową. Kiedy, kilka dni wcześniej brat Paddy kupował nam bilet na autobus z Kitale do Lodwar, sprzedąjacy powiedział mu że powinnismy byc na stacji autobusowej okolo 8.30 aby być pewnym że będą miejsca, mimo że autobus mial wyjeżdzać dopiero o 10 rano.
Okolo 8.30 rano wyjechaliśmy z domu i po kilku minutach byliśmy juz na stacji. Na stacji spotkaliśmy pracownika Daya Express, przewoźnika, ktorego autobusem mieliśmy jechać do Lodwar. Pracownik ten wygladał na człowieka będącego pod wpływem narkotyków. Po krótkiej dyskusji na temat wyboru miejsca, zdecydowaliśmy się z Michael na miejsca przy oknie, chcąc zobaczyć trochę więcej przez okno i móc robić zdjęcia.
Juz po kilku minutach siedzeniu przy oknie zacząłem odczuwać gorące słońce, a była to zaledwie 9 godzina. Wiedząc że siedzenie przy oknie na dużym słońcu może mieć całkiem nieprzyjemne rezultaty, wysmarowałem twarz i ręce kremem, dwukrotnie.
Patrząc przez okno na stację autobusową, po której kręciło się dużo ludzi, mogłem podziwiać sprzedawców różnych rzeczy takich jak zegarki, latarki, radia, herbaty i ryżu. Na wprost mojego okna, szewc podejmował prawie że syzyfowe zabiegi, aby naprawić dobrze zniszczone buty. Zajmował się on także pastowaniem butow. Widząc go pastujacego buty i kurz panujący na stacji, nie moglem oprzeć się wrażeniu, że wypastowane buty nie beda długo blyszczec! Ale, jak to się mówi: ‘Klient-nasz pan’.
Do autobusu wchodzili różni sprzedawcy, oferując przede wszystkim wodę. Kupiłem butelkę ciepłej wody. Za kilka minut wszedł kolejny sprzedawca oferując butelki zamróżonej wody. Miałem ochotę ją kupic, bo wyglądała ona bardzo zachęcająco w coraz wyższej temperaturze i na zewnątrz i w autobusie, ale szybko zdalem sobie sprawę, że przy takim upale, ta woda już wkrótce przestanie byc zimna!
Na stacji, oprócz kurzu, pełno było śmieci. Nie było tam żadnych koszów na śmieci i miejsca, gdzie ludzie skończyli jeść lub pic używane było jako śmietnik.
W pewnym momencie na stacji powstało zamieszanie. Sprzedajacy bilety konkurujących ze sobą firm autobusowych, zaczęli walczyć o potencjalnego klienta. Można było to uznać za zwykłą konkurencje, gdyby nie fakt, że potencjalny pasażer był w srodku calego zamieszania i był dosłownie popychany lub ciągniety w przeciwne strony!
Rozglądając się przez okno miałem okazję podziwiać sprzedawcę jajek. Krążył on po stacji szukając klientow. Kiedy ktoś wyraził ochotę za zakup jajka, wkładał on wtedy lewą rekę w woreczek foliowy na którym kładł ugotowane jajko, które nosił w dużym pojemniku. Trzymając jajko w lewej rece, brał dużą łyżkę do prawej reki i umiejętnie obierał nią jajko ze skorupki. Następnie, nacinał jajko pośrodku, wkładał do niego trochę wcześniej już przygotowanych drobno posiekanych pomidorow pomieszanych z cebulą, wszystko to kladł na kawałek folii i podawał klientowi. Caly proces, który trwał około 20 sekund, wydawal się być całkiem higieniczny a jajko wygladało calkiem apetycznie. Gdyby nie perspektywa kilkugodzinej podróży, sam był bym się skusił!
Czas upływal powoli w autobusie. Minęła 10 rano, czas, w którym mieliśmy wyruszyć w drogę, a autobus był wciąż wypełniony pasażerami tylko w nieznacznej części. ‘No hurry in Africa’ – po raz kolejny zdałem sobie sprawę, jak wiele jest prawdy w tym powiedzeniu.
O 10.30, kiedy wciaż nie było żadnego znaku, że wkrótce bedziemy ruszać zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie zostal nam podany zły czas wyjazdu! Zastanawialem się tyle o ile!
W miedzyczasie coraz więcej ludzi kręciło się przy autobusie: więcej sprzedawców i coraz więcej bagaży, ktore mieliśmy że soba zabrac. Ponieważ Lodwar jest terenem gdzie w większości miejsc nic nie nie można uprawiać, większość rzeczy sprowadzanych jest z Kitale i ludzie na tym dobrze zarabiają. Autobusy są więc dobrym sposobem na transport warzyw, owoców i innych rzeczy na sprzedaż.
O 11h myslałem że juz bedziemy już ruszać w drogę. Kierowca wszedł do autobusu, odpalił silnik i ruszył autobusem 5 metrów! Pakowanie trwalo nadal - przywieziono zielone banany, które następnie zapakowano w worek, aby chronić je przed słońcem i kurzem i wnoszone je na dach autobusu. Byl to nie lada wyczyn: wejscie na 4 metrowej wysokości autobus, trzymając się jedną reką wąskiej drabinki a drugą balansujac worek, nie należalo do łatwych.
Autobus w którym siedziałem byc calkiem duży. W jednym rzędzie mogło siedzieć 5 osób: 2 siedzenia po lewej stronie i 3 po prawej stronie. Wzdłuż autobusu, po sródku, były 3 słupy łączące podłogę ze sufitem. Myślałem że miały one na celu zapewnienie dodatkowego bezpieczeństwa w razie wypadku. Patrząc jednak na ilość rzeczy pakowanych na dach autobusu, wydawało mi się, że służyły one do wzmocnienia dachu, aby on po prostu nie zawalił się na passażerow.
Wreszcie kolo 12 autobus ruszył - było to przywitane głośnymi krzykami i uderzeniami w blachę autobusu, dając do zrozumienia kierowcy, aby jeszcze nie odjeżdzał. Nowi pasażerowie weszli do autobusu i dopakowano nowe worki z rzeczami.
Po wyjechaniu z Kitale mieliśmy okazję podziwiać piękne krajobrazy tego obszaru Kenii: zjeżdzaliśmy stromą drogą: po lewej stronie było dużo urwisko i góry w dali a po prawej góry. Widząc urwisko, predkość z jaką zjeżdzaliśmy w dół i wymijanie na zakrętach, miałem nadzieję, że nasz autobus ma bardzo dobre hamulce!
Wkrótce droga uległa pogorszeniu. Znajdujący się na niej asfalt zostal prawie całkowicie zniszczony i zaczęły się wyboje przez następne 6 godzin.
Na zewnatrz było bardzo cieplo. W połączeniu z kurzem, który wpadał do autobusu poprzez otwarte okno, tworzylo to calkiem goracą mieszankę. Na szczęście okulary sloneczne skutecznie chroniLy moje oczy przed słońcem; mniej skutecznie przed kurzem, który wdzierał się do oczu i ust.
Po 15 przyjechaliśmy do miejscowości Kainuk. Zatrzymaliśmy się tam na krótką przerwę. Muszę przyznać, że po ponad 7 godzinach siedzenia w autobusie było to bardzo mile widziana przerwa.
Po wizycie w toalecie, ktorej lepiej nie bede opisywac (!), mialem ochotę na jakiś obiad. Zdecydowałem się na paczkę ciastek i napój. Bardzo miła niespodzianką było to, że napoj był z lodówki!
Siedzac w autobusie i jedząc ciastka, widziałem jak przed nami zatrzymala się ciężarowka, z ktorej wyszedl mężczyzna z kałasznikowem w ręce. Oprócz broni, tylko w połowie wygładal jak żołnierz: miał kurtkę koloru khaki, taka jak jest używana przez armię, ale spodnie miał 'normalne'. Potem dowiedziałem się, że ci, którzy jeżdzą z bronią, nie są to żołnierze, ale jacyś rezerwiści. Widok broni przypomniał mi, że obszar w jakim jesteśmy jest obszarem gdzie dochodzi o napadów zbrojnych. Jeszcze nie tak dawno, autobusy jadące do Lodwar były zawsze eskortowane przez policję w samochodach, albo uzbrojony zolnierz jechał w każdym autobusie.
Przy autobusie zgromadziła się gromadka dzieci, ktore proponowaly mi zakup za kilka szylingow (10 groszy) gałęzi, ktore używane są przez ludzi do czyszczenia zęw. Jednemu z dzieciakow dałem polowę ciastek. Przyjrzal się im i zapakował je na nowo. Czy nie chciał on się podzielić nimi z innymi dziećmi, ktore staly obok niego, czy tez chciał je wykorzystać do innego celu, tego nigdy się nie dowiem.
Jadąc autobusem, krajobraz byl w miare jednolity. W większości podróży widzieliśmy góry w dali, suchą ziemię, drzewa akacji i dużą ilość przypominajacych ksztaltem kominy kopców termitow - niektóre siegające 3-4 metrow. Od czasu do czasu, przejeżdzaliśmy przez pokryte piaskiem korytą wyschnietych rzek. Kiedy spadnie deszcz, te koryta wypełniają się bardzo szybko płynącą wodą, która z łatwością może unieść ze sobą samochód.
Około 18h dojechalismy do Lokichar, skąd zadzwoniłem do Fr Oliver SMA, dając mu znać, gdzie jestesmy - okolo 2 h od Lodwar.
Krótko po 20h , dojechaliśmy do Lodwar, a po kolejnych 50 minutach dotarliśmy na miejsce naszego przeznaczenia – misja Turkwel. Tam czekał juz na nas ks Bosco, swieżowyświęcony ks diecezjalny, który pracuje w Turkwel z ks Oliverem.
20.12
Po dobrze przespanej nocy czułem się dobrze wypoczęty. Od samego rana było ciepło które stawało się coraz mocniejsze w miarę jak postępowal dzień. Ks Oliver oprowadził nas po terenie misji której centralną częscią stanowił mały kościół. Misja nie ma prądu a więc bardzo ważną rolę ogrywają baterie sloneczne. Ponieważ słońca nie brakuje (!), jest wystarczająco pradu aby relatywnie dobrze oswietlic główne pomieszczenia w domu. Nie jest to pewnoscią światło do czytania, ale na inne aktywności wystarczy. Nawet pompa, która używana jest w studni głębinowej jest na baterie słoneczne. Do misji podłączone są dwa ujęcia wody: jedno wody pitnej i drugie, wody bardziej zasolonej, która używana jest prania i mycia.
Wokół misji jest troche zieleni ponieważ w kilku miejscach sa nieszczelne rury lub zbiornik na wodę. Wyciekająca w ten sposob woda powoduje, że rosnące tam rośliny są zielone. W innych miejscach, próby sadzenia drzewek skończyły się raczej małym sukcesem. Ziemia pełna jest kamieni i soli. Za dużo podlewania powoduje, że ta sól wychodzi na powierzchnię i niszczy rośliny, a wtedy nic już nie można zrobic. Wszystkie sadzone drzewka trzeba albo chronić siatką, albo obstawić ze wszystkich stron kolcami, aby wszystko jedzace kozły tego nie zniszczyły.
Kozły są tam jednym z najlepszych zwierząt do hodowli w tym klimacie. Mogą one przeżyć prawie, że na niczym. Oprócz kóz hoduje się również krowy i wielbłądy, choć potrzebują one znacznie więcej troski niż kozy.
Po południu poszliśmy na pola uprawne znajdujące się w pobliżu reki Turkwel, okolo 15 minut spacerem od misji. Było to niesamowite doświadczenie przypominajace swoim charakterem spotkanie oazy na Saharze. Do tych pól położonych blisko rzeki kanałami irrigacyjnymi doprowadzana jest woda. Powoduje to, że jest tam dużo wody, dużo zieleni i miły chłód. Zapomina się o tym, że tylko kilka metrów dalej nic takiego już nie urośnie z powodu braku wody. W tych projektach rolniczych pomaga ks Oliver. Nie jest to łatwe, gdyż ludzie plemienia Turkana sa tradycyjnie pasterzami i nomadami a nie rolnikami, ale i to powoli zaczyna ulegać zmianie z powodów praktycznych: trzeba mieć coś do jedzenia. Na tych poletkach poprzecinanych nawadniajacymi kanałami rośnie kukurydza, babany, daktyle, papaya, mango.
Wieczorem, kiedy skonczył się prąd w bateriach, siedliśmy na zewnątrz i podziwialiśmy piękne niebo, chłodny powiew delikatnego wiatru, pełnię księżyca, ciszę i dobre towarzystwo.
21.12
O 7h am mieliśmy Mszę świętą. Po modlitwie brewarzowej udalem się na nią. Msza św. z partycypacja okolo 15 osób byla w jezyku Turkana, całkowiecie niepodobnym do swahili. Wśród ludzi plemienia Turkana trzeba znać język Turkana. Znajomość swahili nie jest duża, choć jest to język którego uczą się dzieci w szkołach.
Po sniadaniu pojechaliśmy do oddalonego o okolo 45 minut Lodwar. Dzień był znowu gorący. W tych okolicach pytanie o pogodę nie ma sensu – prawdopodobnie przez 360 dni w roku jest słońce i upał. Przez pozostałe kilka dni, niebo może być troche zachmurzone, i jeżeli jest dobry rok, to mogą być jakieś opady. Zrobilismy w miescie małe zakupy: warzywa, owoce, mleko w kartnikach. Po doświaczeniach poprzedniego dnia, kiedy to chodzilem po terenie graniczącym z misja w klapkach, przez ktore przebijały się kolce, chciałem sobie kupić lokalne klapki zrobione z opon samochodowych. Ku memu roczarowaniu nie udało mi się tego zrobić, gdyż wszystkie te sandaly lub klapki byly zbyt malego rozmiaru.
Lodwar nie jest dużym, nawet jak na kenijskie standardy, gdyż liczy około 50 000 osób, jak mi powiedziano. Jest to jednak ważne centrum jeżeli chodzi o różne organizacje pozarządowe zaangażowane w różną działaność humanitarną, a zwłaszcza pomoc żywnosciową w tym regionie.
Na krótką chwilę podjechalismy do kościoła katedralnego w Lodwar, gdzie biskupem jest Bp Patrick Harrington SMA, nasz byly przełożony generalny. Jest to mała katedra, choć bardzo dobrze utrzymana.
Odwiedziliśmy niższe seminarium, gdzie uczy się ponad 15 chłopców z diecezji Lodwar. To seminarium przez kilka lat prowadzone było przez księzy i diakonow SMA. Celem tego niższego seminarium jest przygotowanie chłopców do ewentualnego przejścia do wyższego semianarium. Jak na razie, w praktyce, funkcjonuje to jako szkoła średnia i bardzo mało jest powołań z Turkana. O ile dobrze pamiętam, pierwszy ksiądz diecezjalny z Turkana w diecezji Lodwar został wyświęcony w 1988 roku i wciąż większość księży pracujących w diecezji to misjonarze z różnych zgromadzeń.
Po południu wyszliśmy na znajdującą się niedaleko misji górkę, z ktorej roztaczał się wspanialy widok na okolice. W dali było widac rzekę Turkwel, blisko niej pas pól uprawnych a potem suchy obszar wypełniony drzewami akacji.
W wejściu na górę towarzyszyła nam gromadka dzieci, które zaskoczone były tym, że mowię po swahil. Dotykały one moich rąk i nóg z powodu bialej, choc już trochę opalonej i zakurzonej skory. Jedno z nich pocierało skórę mojej ręki jakby chcąc się upewnic, że biały kolor nie zejdzie!
Wieczorem położyłem się trochę wcześniej do łóżka, wiedząc że następnego dnia będę wstawać okolo 5 rano, aby wyruszyć na Mszę św do najbardziej odleglej wioski parafii.
Msze św odprawiane są rano, bo wtedy jest jeszcze w miarę nie za gorąco oraz dlatego, że ludzie często w ciągu dnia zajęci są swoim i sprawami.
22.12
Rano troche zaspałem bo nie wlaczyl mi się alarm.
Po zjedzeniu 2 kromek chleba i wypiciu kilku łykow herbaty wyruszyliśmy w droge. Po okolo 20 minutach jazdy zabralismy katekistę Mathias, który z nami jechał na tą Mszę św.
Przed 8h rano dojechaliśmy do wioski. Poszliśmy do domu dawnego katechisty, Alberta, który obecnie pełni funkcje lokalnego urzędnika państwowego. Nie otrzymał on wiadomości, że miała tam być dzisiaj Msza św. Po wypiciu słodkiej herbaty z mlekiem, ks Oliver zdecydowal się że bedzie tam odprawiona Eucharystia. Samochodem pojechał on na obrzeza wioski, gdzie stoi kaplica: kilka metalowych słupow wbitych w ziemię, pokrytych blachą.
Ja do tej kaplicy udalem się pieszo. Szło przy mnie kilkanaście dzieci. Kiedy zapytałem jednego z nich jak miał na imię, odpowiedział mi że, 'Ospitale' czyli 'szpital'. Obok niego szedł jego wujek, który wyjasnił mi, że takie imię nadno mu, gdyż urodzil się w szpitalu, a wsród Turkana, imię czesto odnosi się do miejsca urodzenia. Pozniej dowiedziałem się że jedna z dziewczynek nosila imie 'Hilux' - od marki Toyota Hilux, gdzie ona się urodzila zanim ks Oliver zdażyl zawieść ją do szpitala na poród. Więcej o imionach i ich znaczeniu oraz sposobach nadawania możecie znaleść w sekcji 'Artykuly' i 'Naming'.
Kiedy przyszliśmy do kaplicy, powstalo tam duże zamieszanie. Było to zwiazane z faktem przechodzenia obok stada krów którymi zajmowalo się 2 nastolatków niosacych kałasznikowy. Po raz pierwszy w życiu miałem kalasznikowa w ręce. Po kilku minutach chlopcy odeszli. Noszenie broni w tej okolicy nie jest niczym dziwnym, gdyż jest to środek obrony przez ludźmi z plemienia Pokot, ktorzy często napadają na Turkana, aby ukraść ich krowy.
Był tam mały polski akcent: jeden z młodych ludzi miał na sobie koszulkę sportową na ktorej było napisane 'Polska'. Byłem tym tak zaskoczony, że nie zdażyłem zapytac skad ja mial.
Po obiedzie składajacym się z ryżu i grochu, i odpoczynku - czlowiek bardzo łatwo się meczy w takim upale siegającym zwykle okolo 35-40 C-poszliśmy odwiedzić naszego sśsiada. Z pewnego projektu rozwojowego otrzymal on kilka kóz pewnej odmiany, ktore mogą dawac nawet 2 litry mleka dziennie. Były one trzymane osobno w obawie, aby nie mieszaly się z normalnymi kozłami.
23.12
Rano odprawiłem Mszę św w swahili. Czytania i większość śpiewów byla w jezyku Turkana.
Ks Oliver i Michael (kleryk SMA na drugim roku teologii z którym przyjechalem do Turkwel) zaczęli naprawiać rury, które przeciekały, doprowadzajace wodę do zbiornika. Ja zostałem poproszony, aby zająć się przepisywaniem ksiąg kościelnych na komputer. Pracowałem nad tym do obiadu i wczesnym popołudniem. O 17h w towarzystwie znajomego ks Olivera, poszliśmy do jego rodziców mieszkających kilka kilomerow od Turkwel. Byl to dobry spacer, gdyż o tej porze temperatura zaczyna opadać, a wiejący lekki wiatr szybko usuwal chmury kurzu po przejeżdzających czasem samochodach. Przeszliśmy niedaleko od małego obozu armii kenijskiej. Wygladało to bardziej na jakis obóz harcerski, ale też nie widziałem wszystkiego. Po spotkaniu się z rodziną Jacka, ktorej zagroda skladala się z kilku z 3 chatek postawionych z lisci palmy, a na drzwiach można było zobaczyć metal z puszek po żywnosci wzmacniające drzwi a na nich 'USAid', wrocilismy na misje.
Teren misji to przed wszystkim dużo piasku i sypkiej ziemi. Jest to dobre miejsce na jazdę motocyklem. Myśląc o tym jak bardzo lubię jździć motocyklem, pomyślałem sobie, że była by to wspaniała przygoda przejechać Afrykę motorem od Egiptu aż do RPA. Szukam sponsora – może ktoś ma jakieś pomysły!!!!
Po odświeżeniu się prysznicem, który zwykle jest cieply, bo po calym dniu w upale woda nagrzeje się w zbiorniku, zjedliśmy kolację.
Mieliśmy problemy z systemem oSwietlenia i co kilka minut swiatło się wyłączalo. Ks Oliver zawołał mnie na zewnatrz. Wskazał mi niebo: było to coś niesamowitego! Do tej pory, najpiękniejsze niebo pamietałem z pustyni kolo góry Synaj w Egipcie. To niebo dzisiaj było jeszcze piekniejsze. Szkoda, że nie mogliście tego zobaczyc - cudowne doświadczenie. Nie bez powodu, ‘Bóg’ w języku Turkana określany jest jako 'Akuj', słowo oznaczajace gwiazdy.
Siedząc na zewnątrz w krotkich spodenkach i podkoszulkach i ciesząc się wieczornym chłodem, pytaliśmy ks Bosco który pracuje z Ks Oliverem w Turkwel o różne tradycje Turkana, bo on pochodzi z tego plemienia. Słowo ‘Turkana’ nawiązuje do jaskini w którcy żyli ludzie tego plemienia. Opowiedział nam on o różnych tradycjach, które wciąż pozostają bardzo mocne wśród ludzi Turkana. Słuchajac o różnych tradycjach dotyczacych czarów, duchów, małżenstwa, koncepcji życia po smierci, wsłuchaliśmy się w dzwieki bebów i klaskania dochodzących ze znajdujacej się nieopodal wioski. Wiadomości te potwierdzały to, o czym uczyłem studiując kultury afrykańskie. O pewnym elementach tej kultury/kultur możecie przeczytać w sekcji ‘Artykuły’.
Dochodzi 10h wieczorem. W pokoju jest cieplo. Pojdę chyba spać na werandzie. Słyszalem, że w Europie śnieg - tutaj 'troche' cieplej!
24.12
Noc spędziłem spiąc na werandzie. Spało się dobrze aż do momentu kiedy budziłem się czując, że mnie gryzie jakieś robactwo. Były to jakies uprzykrzające życie muszki. Ks Oliver opowiadał nam jak pewnej nocy obudził się i zobaczył szczura gryzącego jego palec!. Przez wiekszosc nocy, nawet przescieradło nie było potrzebne aby się przykryć. Nad ranem, przescieradło było niewystarczajace, aby nie budzic się kilkakrotnie z powodu zimna. Okolo 6h rano dobrze zasnąłem gdyż na zewnatrz zaczęło się robić cieplej.
Cały ranek spedziłem wspisując nazwiska i różne daty z księgi parafialnej na komputer. Przypominało mi to trochę czas kiedy uczyłem się pisać na maszynie do pisania pisząc zaledwie dwoma palcami. Długie i raczej dziwnie brzmiące nazwiska powodowały że praca posuwała się powoli.
Chcąc wykonać kilka telefonów do Polski musiałem kupić nową kartę sim firmy Safaricom, ktorą ma zasięg w Turkwel. W naszym domku ten zasięg można znależć na zewnatrz w pewnym określonym miejscu. Trochę czasu i myslenia zajęło mi zrozumienie instrukcji aktywowania karty. Po tym mogłem już zadzwonic do kilku osób z wczesnymi życzeniami światecznymi, bo między Polką a Kenią są dwie godziny różnicy.
Kolacji wigilijnej nie było, gdyż nie jest to ani irlandzki, ani tym bardziej turkański, zwyczaj. Po kolacji składajacej się z ryby i przysmażonego chleba udaliśmy się na Mszę sw. Ks Oliver miał trochę problemów z uruchomieniem agregatu prądotwórczego, ale udalo się to i mieliśmy w miarę dobre oświetlenie w kaplicy. Ks Bosco i Michael, ktorzy pojechali na wioskę, odprawiali ‘pasterkę’ przy blasku latarki.
Msza św zaczęła się po 20h. W kościele zgromadziło się dużo ludzi, przede wszystkim kobiety i dzieci. Mężczyzn było niewielu. Stosunkowo znaczna część kobiet ubrana była w tradycyjne stroje wciąż noszone na codzień przez wiele osób. Żaden z młodych lub starszych mężczyzn nie był ubrany tradycyjnie w czasie tej Mszy św. W kościele panowala atmosfera radości i swiętowania. Śpiew był bardzo ładny i głosny, bo ludzie chceli w ten sposob podkreslić ważność uroczystości. Patrząc na tych ludzi, a zwłaszcza na te starsze tradycyjne ubrane kobiety, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że dla nich czas jakby zatrzymał się w miejscu, że w ich zyciu nie zaszło wiele zmian pomimo faktu, że gdzie indziej życie jest calkiem inne niż kilka lat temu. Miałem przeczucie że to wlasnie tacy jak te starsze kobiety były powodem dla którego Jezus narodził się w betlejemskiej stajence, aby moc powiedzieć każdemu z nas 'Kocham Cie'.
Po Komunii Sw było dziękczynienie. Ludzie zaczęli spiewać i tańczyć w kosciele w ten sposob wyrażając radość z faktu, że Jezus się narodzil. Ciekawe było zobaczyć 70-cio, 80-cio letnie kobiety, ktore normalnie sprawialy wrażenie raczej malo aktywnych, wstające z miejsca i tanczące i skaczące jak osoby około 50 lat mlodsze od nich!
Po Mszy sw ludzie spédzili jeszcze jakiś czas w kosciele. Potem proboszcz wyłączył grupę pradotwórczą i wróciliśmy na misję.
Kiedy wszyscy usiedliśmy w nocy na zewnątrz, zapytalem ks Bosco, czy udalo mu się znaleźć kogoś kto zabił wielbłąda na Święta bo bardzo chcialem spróbowac jak to mięso smakuje. Okazało się, że nie wiedzial. Nasza dyskusja potoczyła się w kierunku przysmakow różnych grup etnicznych. Duóo czasu spędziliśmy omawiając fakty zwiazane z tym, że w Nigerii i Beninie je się psy i koty i uważane sa one za przysmak. Tutaj sa tylko kozly do zjedzenia!
25.12. Boże Narodzenie
Po kolejnej nocy spędzonej na werandzie, podziwiając piekne niebo, pełnię księżyca i dochodzace z pobliskiej wioski dzwięki bębnów i odgłosy spiewu, rano wstalem kilka minut po 5. Po umyciu się i modlitwie liturgii godzin, wypiliśmy z ks Oliverem kubek herbaty i wyruszyliśmy na wioski świętować Boże Narodzenie. Pierwsza Msza św było okolo 7 rano. Po dojechaniu na miejsce czekali już na nas mieszkańcy tejże wioski. Były to przede wszystkim kobiety, dzieci, kilku młodych chlopakow i kilku mężczyzn. W czasie kazania zostalem poproszony o powiedzenie kilku słów. Patrząc na szopkę, w ktorej nic nie było, oprocz ścian z palmy, podzielilem się z ludźmi myslą, że to dobrze, że ta szoka byla pusta. O to chyba chodzi: aby Bóg nie mieszkal gdzieś tam, na zewnatrz, ale żeby był w naszych sercach, bo to przeciez jest najpiękniejsza szopka, jaką możemy mu wybudowac. Patrzac na stosunkowo niewielu ludzi przystepujących do Komunii św, zwykle z powodu nieuregulowanej sytuacji małżeńskiej, myslalem o tym, że be przyjęcia Chrystusa do serca, święta beda zawsze niepełne. Po Komunii znowu były śpiewy i tańce.
Okolo 8.30h byliśmy już w kolejnej wiosce, gdzie było znacznie więcej ludzi. Było nawet kilkunastu mezczyzn, co było dla mnie milym zaskoczeniem. Po Komunii św starsze kobiety zaczęły tańczyć i śpiewać. Kiedy na nie patrzyłem, to mialem wrażenie, że te gesty i śpiew odmładzaly je na te kilka minut. Przed wyjściem z kaplicy, kobiety i mnie zaprosily do tańca. Nie wiem, czy aż tak dobrze tanczylem, czy też aż tak źle, ale w każdym razie mój taniec i podskoki w góre, naśladujące tańczące wokół mnie kobiety, wywołały u ludzi duży aplaus.
Przed powrotem na misję, ks Oliver pokazał mi szkołę wybudowaną z funduszy zebranych przez 2-óch nauczycieli z Irlandii, ktorzy go odwiedzili. Pomysł na zdobycie pieniedzy mieli bardzo ciekawy: w ich szkolach wprowadzili zwyczaj (czy też wykorzystali istniejący tam już zwyczaj - nie pamietam szczegółów), że raz w tygodniu kazdy uczeń mógł przyjść do szkoły w koszulce ulubionej drużyny piłkarskiej. Jeżeli dzieci chcialy to zrobić, miały dać 1 Euro. W ten sposob zebrano pieniądze na budowę tej szkole.
Po powrocie na misję, musieliśmy czekać na zakończenie Mszy św w głównym kosciele, aby ks Bosco mógł nam otworzyc drzwi do misji. Śniadanie mieliśmy około 11h rano.
Około 12.30h pojechaliśmy do sąsiedniej misji, gdzie pracuje Ks Ludwig SMA z Holandii. Pracujące tam Siostry Maryji z Kakamega przygotowały nam świąteczny obiad. Po obiedzie poszliśmy na obchód misji. Na tej misji, Loroghum, pierwszej misji w diecezji Lodwar, otworzonej w 1962 roku, jest bardzo dobra szkola średnia, osrodek zdrowia, gdzie pracuja siostry, a który wspiera diecezja, oraz pas lotniczy na którym ląduja od czasu do czasu male samoloty. SMA ma dwie misje w diecezji Lodwar i obie maja pasy pasy startowe; niestety nie mamy zadnego samolotu!
W drodze powrotnej poprosilem ks Olivera, aby zatrzymal się przed kopcem termitów. Ja zrobiłem zdjecia kopca termitow ze stojacym obok samochodem, służącym jako punkt odniesienia, aby zobaczyc jak wysokie te kopce mogą być. Ten miał chyna ponad 4 metry wysokości.
26.12
Noc byla glośna: spiąc na werandzie slyszałem dobrze szum wiatru. Rano niebo było częściowo zachmurzone a wczoraj wieczorem było dużo blyskawic w dali. Wydaje się, że gdzieś dalej spadł deszcz, bo powietrze było lżejsze i swieższe. Po sniadaniu o 7h rano wyjechaliśmy na wioskę na Mszę św i ślub. Przyjechaliśmy na czas, a wiec trochę za wczesnie (!) i trzeba było szukać starszej pary młodej. Nie był to slub, ale błogosławieństwo związku, w którym Christopher i Ruth żyli już od wielu lat. Po Mszy św. pojechaliśmy odwiedzić maly projekt irrigacyjny. Zostal on zaczęty przez ks Olivera. Parafianie wykopali prawie 2 km kanału, którym jest doprowadzana woda z pobliskiej rzeki na pola uprawne. Kanał w niektórych miejscach jest głęboki na ponad 2 metry. Po rozpoczęciu projektu zainteresowal się nim Bank Światowy i dał pozostalą część pieniędzy na to, aby projekt ukończyć.
Po tej wizycie, pojechaliśmy do 'pary mlodej'. Po kilku minutach oczekiwania, przyniesione upieczone przez siosty zakonne ciasto, którym podzielono się z gościami. Potem, kiedy już mieliśmy wyjeżdzać, nie pozwolono nam tego zrobic, gdyż 'obiad', okolo 10h, był już gotowy. Po zjedzeniu ryżu z miesem wrocilismy na misję.
Byl to nasz ostatni dzien w Turkwel i postanowiłem podziekować naszym gospodarzom za ich goscinę przygotowując coś polskiego. Serownik na zimno i ptasie mleczko zostały szybko wyelimonowane! Chciałem przygotować placki ziemniaczane. Po obraniu ziemniaków, z ogromną iloscią energii i zapału zacząłem trzeć ziemniaki. Po pierwszym już ziemniaku, część energii się ulotniła: sitko do tarcia ziemniakow nie spisywalo się dobrze. Zdecydowałem się zrezygnować z placków ziemniaczanych, choć ostatecznie starłem wystarczająco ziemniaków na to, aby dla każdego z nas było po jednym placku. Może nie były to najlepsze placki ziemniaczane-smakowaly one moim gospodarzom. Mogę się pochwalić, że zrobiłem w Turkwel coś, czego nie zrobił nikt inny!
27.12
Nasz ostatni dzień w Lodwar.
Po odprawieniu Mszy św.opuściliśmy Turkwel. Mimo, że spędziłem tam tylko tydzień polubiłem to miejsce i ludzi Turkana. Pamiętam, że kilka dni temu podzieliłem się z ks Oliverem myślą, że pracując w domu formacyjnym, niebezpiecznie jest wyjeżdzać na misje w różne części kraju, bo wtedy człowiek zdaje sobie sprawę, jak bardzo brakuje mu takiego właśnie życia na misji.
W Lodwar kupiliśmy bilety. Mieliśmy szczęście, gdyż udało nam się kupić bilet na bezpośredni autobus z Lodwar do Nairobi. Zarezerwowane miejsca, były już prawie ostatnimi.
Potem pojechaliśmy zobaczyć Jezioro Turkana, ktore znajduje się o około 1.5h jazdy od Lodwar. Było tam pięknie: zatrzymaliśmy się na kampingu, i siedząc w cieniu chroniącego nas przed słońcem dachem cieszyliśmy się chłodnym wiatrem wiejącym od jeziora.
Po powrocie do Lodwar, pożegnaliśmy się z naszymi gospodarzami i zaczęliśmy czekać na autobus. Wokół tego miejsca, przewijało się wiele osób jadących do Kitale lub Lodwar oraz sprzedających różne rzeczy. Wśród nich byli sprzedawcy wyrobów zrobionych z liści palmy: koszów, kapeluszów, toreb i mat do spania. Pojawiło się też kilka ‘wazungu’ czyli ‘białych’ jadących do Kitale.
W pewnym momencie zauważyłem młodego mężczyznę palącego papierosa, który miał napisane na podkoszulku ‘I have the body of a God’ – ‘Mam ciało boga’. Jeden z nieopodal znajdujących się sklepików nosił nazwę ‘Miraa promoters’, czyli ‘Zwolennicy marihuany’!
Było dużo motorów-taxi. Około 2 lat temu, rząd zniósł cło na motory i teraz można było kupić chiński lub indyjski motor za około 700 dolarów. Kiedy ja zacząłem jeździć motorem, w Nairobi można było zobaczyć 2-3 motory w czasie wizyty w mieście. Teraz są ich tysiące. Dużo motorów używane jest jako taxi-są one o wiele tańsze i poruszają się po mieście, zwłaszcza w porze traffiku, znacznie szybciej. Niestety, wielu właścicieli nie ubezpiecza ich, jak również nie używa kasków. Jeżeli jest więc wypadek, często kończy się on tragicznie.
Obok nas usiadła pani i zamówiła butelkę Sprite. Przyniesione jej butelke 05l. Pamiętam, że jeszce kilka dni temu było to dla mnie zaskoczeniem, że można wypić tak dużo za jednym razem. Przy takim jednak upale, wypicie jednej czy nawet dwóch takich butelek nie ma takich konsekwencji jak wypicie butelki 0.33l w innym miejscu.
Nasza podróż o długości ponad 700 km zaczęła się około 6.40h wieczorem, kiedy to na miejsce przyjechał autobus. Kierowca miał kupiony przez nas bilet i wsiedliśmy do autobusu. Siedzieliśmy w przedostatnim rzędzie. Na ostatnim rzędzie siedzeń leżał chłopak, który źle się czuł. Wcześniej musiał on wymiotować, bo tuż obok naszego siedzenia było widać i czuć rezultat jego choroby.
Wkrótce po wyruszeniu przez autobus pzeszedł konduktor sprawdzajać bilety. Jeden z siedzących za nami mężczyzn, chyba z Somalii, zapytał go, czy przewożą oni ‘miraa’ czyli lokalny narkotyk, a mężczyzna bez cienia wahania odpowiedział, że tak.
Autobus którym jechaliśmy pełen był Somalijczyków. Kierowca i jego ekipa też chyba byli Somalijczykami, bo przez prawie cały czas podróży puszczali przez głośniki muzykę somalijską.
Pomimo faktu, że była noc, autobus jechał bardzo szybko. Aby zapewnić większe bezpieczeństwo, 2 autobusy trzymały się bardzo blisko siebie.
Droga, którą jechaliśmy była zwykła drogą, a więc pełno na niej było dziur. W autobusie bardzo rzucało i czasami nawet wyrzucało nas z siedzenia w górę. Czyłem się troszeczkę jakbym był w symulatorze trzęsienia ziemi: co chwila rzucało nas albo w lewo albo w prawo. Jak się możecie domyślać raczej niemożliwe było zaśnięcie.
Dojechaliśmy do Kainuk. Tam była przerwa. Podszedł do mnie chłopak i powiedział mi, że mnie pamiętam jak tydzień temu tędy przejeżdzałem, gdyż dałem jego koledze ciastka! Po 15 minutach odjechaliśmy z tej miejsowości
W pewnym momencie kierowca zatrzymał się i kazał nam wzystkim wysiąść. Bylo to około 1.30h nad ranem. Przeszliśmy przez mały potok, a potem weszliśmy na górkę. Na drodze zatrzymała się wcześniej ciężarówka i widocznie kierowca przecenił siłę jej silnika, gdyż zatrzymała się ona w połowie drogi. Aby autobus mógł wyjechać musiał przejechać obok, co nie było łatwe z powodu kolein. Po około 20 minutach prób kierowcy i podkładania coraz to większej liczby kamieni, udało nam się ruszyć na nowo. Wszyscy byli z tego bardzo zadowoleni, bo perspektywa spędzenia nocy w autobusie na niebezpiecznym odludziu i perspektywa nie wiadomo jak długiego czekania następnego dnia na pomoc nikomu się nie uśmiechała.
Do Nairobi dojechaliśmy około 11.30 rano, czyli po prawie 17h podrózy. Z Eastleigh, gdzie zatrzymał się autobus, miejsca, które w Nairobi cieszy się bardzo złą sławą, wsiedliśmy do ‘matatu’, małego busiku. Po kilku minutach, do niego wsiadło dwóch policjantów. Jeden z nich kazał nam wysiąść, a drugi zaaresztował kierowcę. Złapaliśmy następne matatu i dojechaliśmy do centrum. Wsiedliśmy do kolejnego matatu aby dojechać do naszego domu. W tym matatu czekaliśmy ponad 30 minut, aby mogło wsiąść więcej ludzi, aby on ruszył. Około 13.20 byliśmy w domu.
Wieczorne zimno i szukanie polara wieczorem oraz potrzeba spania w skarpetach i podkoszulku w nocy przyomniało mi, że jestem z powrotem w Nairobi.
Więcej zdjęć w sekcji 'Photos- Turkana'
Nasza podróż zaczęła się rankiem 18 tego grudnia. O 6am wyruszyliśmy z domu formacyjnego. Było nas 8, plus Edward nasz kierowca. 4 z nas jechało do Kitale, a 4 do 2-óch naszych misji w diecezji Arusha, Tanzania: Moita Bwawani i Moshono.
Na stację autobusową dojechalismy około 6.20. Kilka minut zajeło nam szukanie miejsca z którego odchodzą autobusy do Kitale. Na stacji panował bardzo duży ruch, pomimo relatywnie wczesnej godziny.
Druga polowa grudnia, przed świętami, to czas powrotów do domów rodzinnych dla wielu Kenijczyków. Stad zakup biletu najlepiej jest zrobić z kilkudniowym wyprzedzeniem-o ile jest to możliwe.
Po zakupie biletu, którego cena była 50% wyższa niż normalnie (ceny idą w górę z racji świąt i wiekszej liczby pasażerów), znależlismy sobie miejsca w dużym autobusie, który był już prawie pełny.
Ja zająłem sobie miejsce na tyle autobusu, przy oknie, majac nadzieję że pozwoli mi to na robienie zdjęć.
Okolo 7.30 wyruszyliśmy ze stacji. Mieliśmy pełny stan pasażerów, plus caly czas do autobusu wchodzili i go opuszczali sprzedawcy różnych rzeczy takich jak napoje, ciasta, zegarki, czapki, karty telefonicznie. Można było nawet kupić bieliznę osobistą w cenie 50 szylingów, czyli około 1.80zł!
W pewnym momencie, na przodzie autobusu pojawił się jakiś kaznodzieja, który zaczał się modlić o Boże błogosławienstwo i szcześliwą podróż. Po killkuminutowej modlitwie przeszedł przez autobus zbierając datki od pasażerów. Potem pomodlił się jeszcze raz w ich intencji i wysiadl z autobusu.
Wyjazd z Nairobi zajął nam okolo godziny czasu. Było to związane z odległym miejscem gdzie znajduje się stacja autobusowa, jak również duzym ruchem w miescie.
Zbliżając się do Naivasha, piewszym dużym miescie na naszej drodze, podziwiałem piekne okolice. Przez kilka kilometrów mogłem zobaczyc piekny las z rosnacą w niej trawą. Ta trawa byla równa, że zadawalem sobie pytanie czy ktoś jest tam nie obcinał.
W autobusie nie było klimatyzacji, a więc uzywalismy otwartych okien, aby móc oddychać swieżym powietrzem.
Niedaleko od Nakuru mieliśmy pierwszą przerwę. Było to po ponad 3 godzinach podróży. Sądzac z ilości osśb ktore poszły do lokalnej toalety, gdzie byla kolejka, byla to bardzo oczekiwana przerwa. Na tym postoju można było kupić tam różne rzeczy do zjedzenia: począwszy od ciastek, poprzez lokalne pączki zwane ‘mandazi’, a nawet można juz było zjeść frytki z kurczakiem.
Ja wybralem 2 pączki upewniając się że były one w miarę swieże.
Po wyjeździe, do autobusu wsiadła pewna pani, która przez nastepną godzinę zachęcała pasażerów do kupna różnych leków. Wywołał usmiech na mojej twarzy fakt, że jako pierwszy lek zachęcała ona do kupienia jakiegoś lekarstwa na bole zołądka i niestrawność jelit – na wypadek, gdyby to, co zjedliśmy na stacji nie było świeże!
Po przejechaniu miasta Eldoret, droga która byla do tej pory raczej dobra, uległa znacznemu pogorszeniu. Siedząc w tyle autobusu, odczuwałem na własnej skórze różne dziury i wyboje, których było tam pełno. W pewnym momencie zaczęliśmy jechac zwykła drogą bez asfaltu. Było na niej dużo kurzu. W calym autobusie wszystkie okna byly zamknięte, oprócz jednego - w rzędzie przede mną. Nie wiedziałem dlaczego kobieta siedząca przede mną nie zamknęła go, a wiec po kilku minutach mróżenia oczu aby chronić je przed wpadającym do autobusu kurzem, poprosiłem ją o zamknięcie go. Odpowiedziała mi, że zostawiła je otwarte, gdyż jej dwie pasażerki nie czuły się dobrze i potrzebowały swieżego powietrza. Jedynem wiec rozwiązaniem dla mnie pozostałoby założenie okularów słonecznych, co w miarę skutecznie by zredukowało problemy z kurzem z zewnątrz. Niestety, moje okulary spadły pod siedzenie i brak miejsca uniemozliwiał mi ich dosięgnięcie.
Ten wyjazd z Nairobi do Lodwar był jednym z nielicznych które zrobiłem będąc w Kenii. Nie widziałem więc dużo oprócz okolic Nairobi. Muszę przyznać że było dla mnie sporym zaskoczeniem zobaczenie liczby domków zrobionych z gałęzi i błota oraz pokrytych strzechą które widzialem po drodze.
Przejeżdzajac przez małe miasteczka można było w nich czesto podziwiać całą gamę kolorów używanych do malowania małych sklepików przy drodze. Jest to spowodowane tym, ze różne firmy używaja znajdujących się przy drodze sklepów na reklamę i malują je na swoje kolory.
Do reklam używane sa różne rzeczy, nawet drzewa, do których przybijane sa kawałki drewna lub blachy na których jest coś napisane. Jedną z ciekawszych, które udało mi się zauważyć była ta, na której napisano: 'Lekarstwo na HIV' i pod spodem podany był nr telefonu. Niestety, nie zdażyłem go zanotowac! Mogłoby to być bardzo interesujacy kontakt dla Swiatowej Organizacji Zdrowia! Często słyszy się o różnych ‘znachorach’, tutaj nazywanych ‘mganga wa kinyeji’, którzy twierdzą, że posiadają lekarstwa na różne choroby. Za odpowiednią, i zwykle bardzo wysoką cenę, chcą podzielić się swoją wiedzą. Ludzie, którym ‘zachodnia’ medycyna nie jest w stanie pomóc, szukają różnych środków, aby się wyleczyć. Często te lekarstwa do jakiegoś stopnia pomagają ludziom; często jednak pogarszają ich stan zdrowia.
Jakąś godzinę przed dojazdem do Kitale, konduktorka zaczęła sprawdzać bilety. Większość ludzi po prostu powiedziała jej ze podróżuje z Nairobi. Ludzie odpowiadali jej w swahili. Kiedy podeszła do naszego kleryka Guillaume z Wybrzeża Kości Słoniowej, on jej odpowiedział podobnie jak inni, ze podróżuje z Nairobi. Poniewaz nie zna swahili, odpowiedział jej po angielsku. Na to konduktorka zareagowala stosunkowo ostro pytając go dlaczego nie odpowiada jej po swahili bedac Kenijczykiem!!! Przed wyjściem z autobusu, podziekowałem kierowcy za szcześliwą podróż. Obok niego siedziala ta sama konduktorka. Zdziwiona, ze 'mzungu' czyli biały mówi po swahili, zapytała mnie dlaczego jej nic nie powiedzialem, kiedy sprawdzala bilety. Z uśmiechem odpowiedzialem jej, ze mnie o to nie zapytała. Widzać myślała, że biały nie może mówić po swahili.
Do Kitale dojechaliśmy kilka minut po 16h, a wiec po ponad 8 godzinach podróży. Po kilku minutach na stacji paliwowej przyjechali po nas Fr Peter SMA, proboszcz misji Chipereria i brat Paddy SMA, który pracuje w diecezji Kitale.
Brat Paddy zawiózł nas do domu sw Marcina, gdzie mieliśmy spędzic noc. Poinformowal on nas, ze kupił nam biletu do Lodwar na nastepny dzien.
Przed kolacją odprawiliśmy Mszę św a potem zjedliśmy kolację. Okolo 8.30 wieczorem polozyłem się do łóżka. Nie wiedzialem jak bardzo byłem zmęczony, ale 10 godzin snu pomogło mi w dobrym odpoczynku.
19.12
W niedzielę rano mieliśmy Msze sw i po śniadaniu udaliśmy się na stację autobusową. Kiedy, kilka dni wcześniej brat Paddy kupował nam bilet na autobus z Kitale do Lodwar, sprzedąjacy powiedział mu że powinnismy byc na stacji autobusowej okolo 8.30 aby być pewnym że będą miejsca, mimo że autobus mial wyjeżdzać dopiero o 10 rano.
Okolo 8.30 rano wyjechaliśmy z domu i po kilku minutach byliśmy juz na stacji. Na stacji spotkaliśmy pracownika Daya Express, przewoźnika, ktorego autobusem mieliśmy jechać do Lodwar. Pracownik ten wygladał na człowieka będącego pod wpływem narkotyków. Po krótkiej dyskusji na temat wyboru miejsca, zdecydowaliśmy się z Michael na miejsca przy oknie, chcąc zobaczyć trochę więcej przez okno i móc robić zdjęcia.
Juz po kilku minutach siedzeniu przy oknie zacząłem odczuwać gorące słońce, a była to zaledwie 9 godzina. Wiedząc że siedzenie przy oknie na dużym słońcu może mieć całkiem nieprzyjemne rezultaty, wysmarowałem twarz i ręce kremem, dwukrotnie.
Patrząc przez okno na stację autobusową, po której kręciło się dużo ludzi, mogłem podziwiać sprzedawców różnych rzeczy takich jak zegarki, latarki, radia, herbaty i ryżu. Na wprost mojego okna, szewc podejmował prawie że syzyfowe zabiegi, aby naprawić dobrze zniszczone buty. Zajmował się on także pastowaniem butow. Widząc go pastujacego buty i kurz panujący na stacji, nie moglem oprzeć się wrażeniu, że wypastowane buty nie beda długo blyszczec! Ale, jak to się mówi: ‘Klient-nasz pan’.
Do autobusu wchodzili różni sprzedawcy, oferując przede wszystkim wodę. Kupiłem butelkę ciepłej wody. Za kilka minut wszedł kolejny sprzedawca oferując butelki zamróżonej wody. Miałem ochotę ją kupic, bo wyglądała ona bardzo zachęcająco w coraz wyższej temperaturze i na zewnątrz i w autobusie, ale szybko zdalem sobie sprawę, że przy takim upale, ta woda już wkrótce przestanie byc zimna!
Na stacji, oprócz kurzu, pełno było śmieci. Nie było tam żadnych koszów na śmieci i miejsca, gdzie ludzie skończyli jeść lub pic używane było jako śmietnik.
W pewnym momencie na stacji powstało zamieszanie. Sprzedajacy bilety konkurujących ze sobą firm autobusowych, zaczęli walczyć o potencjalnego klienta. Można było to uznać za zwykłą konkurencje, gdyby nie fakt, że potencjalny pasażer był w srodku calego zamieszania i był dosłownie popychany lub ciągniety w przeciwne strony!
Rozglądając się przez okno miałem okazję podziwiać sprzedawcę jajek. Krążył on po stacji szukając klientow. Kiedy ktoś wyraził ochotę za zakup jajka, wkładał on wtedy lewą rekę w woreczek foliowy na którym kładł ugotowane jajko, które nosił w dużym pojemniku. Trzymając jajko w lewej rece, brał dużą łyżkę do prawej reki i umiejętnie obierał nią jajko ze skorupki. Następnie, nacinał jajko pośrodku, wkładał do niego trochę wcześniej już przygotowanych drobno posiekanych pomidorow pomieszanych z cebulą, wszystko to kladł na kawałek folii i podawał klientowi. Caly proces, który trwał około 20 sekund, wydawal się być całkiem higieniczny a jajko wygladało calkiem apetycznie. Gdyby nie perspektywa kilkugodzinej podróży, sam był bym się skusił!
Czas upływal powoli w autobusie. Minęła 10 rano, czas, w którym mieliśmy wyruszyć w drogę, a autobus był wciąż wypełniony pasażerami tylko w nieznacznej części. ‘No hurry in Africa’ – po raz kolejny zdałem sobie sprawę, jak wiele jest prawdy w tym powiedzeniu.
O 10.30, kiedy wciaż nie było żadnego znaku, że wkrótce bedziemy ruszać zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie zostal nam podany zły czas wyjazdu! Zastanawialem się tyle o ile!
W miedzyczasie coraz więcej ludzi kręciło się przy autobusie: więcej sprzedawców i coraz więcej bagaży, ktore mieliśmy że soba zabrac. Ponieważ Lodwar jest terenem gdzie w większości miejsc nic nie nie można uprawiać, większość rzeczy sprowadzanych jest z Kitale i ludzie na tym dobrze zarabiają. Autobusy są więc dobrym sposobem na transport warzyw, owoców i innych rzeczy na sprzedaż.
O 11h myslałem że juz bedziemy już ruszać w drogę. Kierowca wszedł do autobusu, odpalił silnik i ruszył autobusem 5 metrów! Pakowanie trwalo nadal - przywieziono zielone banany, które następnie zapakowano w worek, aby chronić je przed słońcem i kurzem i wnoszone je na dach autobusu. Byl to nie lada wyczyn: wejscie na 4 metrowej wysokości autobus, trzymając się jedną reką wąskiej drabinki a drugą balansujac worek, nie należalo do łatwych.
Autobus w którym siedziałem byc calkiem duży. W jednym rzędzie mogło siedzieć 5 osób: 2 siedzenia po lewej stronie i 3 po prawej stronie. Wzdłuż autobusu, po sródku, były 3 słupy łączące podłogę ze sufitem. Myślałem że miały one na celu zapewnienie dodatkowego bezpieczeństwa w razie wypadku. Patrząc jednak na ilość rzeczy pakowanych na dach autobusu, wydawało mi się, że służyły one do wzmocnienia dachu, aby on po prostu nie zawalił się na passażerow.
Wreszcie kolo 12 autobus ruszył - było to przywitane głośnymi krzykami i uderzeniami w blachę autobusu, dając do zrozumienia kierowcy, aby jeszcze nie odjeżdzał. Nowi pasażerowie weszli do autobusu i dopakowano nowe worki z rzeczami.
Po wyjechaniu z Kitale mieliśmy okazję podziwiać piękne krajobrazy tego obszaru Kenii: zjeżdzaliśmy stromą drogą: po lewej stronie było dużo urwisko i góry w dali a po prawej góry. Widząc urwisko, predkość z jaką zjeżdzaliśmy w dół i wymijanie na zakrętach, miałem nadzieję, że nasz autobus ma bardzo dobre hamulce!
Wkrótce droga uległa pogorszeniu. Znajdujący się na niej asfalt zostal prawie całkowicie zniszczony i zaczęły się wyboje przez następne 6 godzin.
Na zewnatrz było bardzo cieplo. W połączeniu z kurzem, który wpadał do autobusu poprzez otwarte okno, tworzylo to calkiem goracą mieszankę. Na szczęście okulary sloneczne skutecznie chroniLy moje oczy przed słońcem; mniej skutecznie przed kurzem, który wdzierał się do oczu i ust.
Po 15 przyjechaliśmy do miejscowości Kainuk. Zatrzymaliśmy się tam na krótką przerwę. Muszę przyznać, że po ponad 7 godzinach siedzenia w autobusie było to bardzo mile widziana przerwa.
Po wizycie w toalecie, ktorej lepiej nie bede opisywac (!), mialem ochotę na jakiś obiad. Zdecydowałem się na paczkę ciastek i napój. Bardzo miła niespodzianką było to, że napoj był z lodówki!
Siedzac w autobusie i jedząc ciastka, widziałem jak przed nami zatrzymala się ciężarowka, z ktorej wyszedl mężczyzna z kałasznikowem w ręce. Oprócz broni, tylko w połowie wygładal jak żołnierz: miał kurtkę koloru khaki, taka jak jest używana przez armię, ale spodnie miał 'normalne'. Potem dowiedziałem się, że ci, którzy jeżdzą z bronią, nie są to żołnierze, ale jacyś rezerwiści. Widok broni przypomniał mi, że obszar w jakim jesteśmy jest obszarem gdzie dochodzi o napadów zbrojnych. Jeszcze nie tak dawno, autobusy jadące do Lodwar były zawsze eskortowane przez policję w samochodach, albo uzbrojony zolnierz jechał w każdym autobusie.
Przy autobusie zgromadziła się gromadka dzieci, ktore proponowaly mi zakup za kilka szylingow (10 groszy) gałęzi, ktore używane są przez ludzi do czyszczenia zęw. Jednemu z dzieciakow dałem polowę ciastek. Przyjrzal się im i zapakował je na nowo. Czy nie chciał on się podzielić nimi z innymi dziećmi, ktore staly obok niego, czy tez chciał je wykorzystać do innego celu, tego nigdy się nie dowiem.
Jadąc autobusem, krajobraz byl w miare jednolity. W większości podróży widzieliśmy góry w dali, suchą ziemię, drzewa akacji i dużą ilość przypominajacych ksztaltem kominy kopców termitow - niektóre siegające 3-4 metrow. Od czasu do czasu, przejeżdzaliśmy przez pokryte piaskiem korytą wyschnietych rzek. Kiedy spadnie deszcz, te koryta wypełniają się bardzo szybko płynącą wodą, która z łatwością może unieść ze sobą samochód.
Około 18h dojechalismy do Lokichar, skąd zadzwoniłem do Fr Oliver SMA, dając mu znać, gdzie jestesmy - okolo 2 h od Lodwar.
Krótko po 20h , dojechaliśmy do Lodwar, a po kolejnych 50 minutach dotarliśmy na miejsce naszego przeznaczenia – misja Turkwel. Tam czekał juz na nas ks Bosco, swieżowyświęcony ks diecezjalny, który pracuje w Turkwel z ks Oliverem.
20.12
Po dobrze przespanej nocy czułem się dobrze wypoczęty. Od samego rana było ciepło które stawało się coraz mocniejsze w miarę jak postępowal dzień. Ks Oliver oprowadził nas po terenie misji której centralną częscią stanowił mały kościół. Misja nie ma prądu a więc bardzo ważną rolę ogrywają baterie sloneczne. Ponieważ słońca nie brakuje (!), jest wystarczająco pradu aby relatywnie dobrze oswietlic główne pomieszczenia w domu. Nie jest to pewnoscią światło do czytania, ale na inne aktywności wystarczy. Nawet pompa, która używana jest w studni głębinowej jest na baterie słoneczne. Do misji podłączone są dwa ujęcia wody: jedno wody pitnej i drugie, wody bardziej zasolonej, która używana jest prania i mycia.
Wokół misji jest troche zieleni ponieważ w kilku miejscach sa nieszczelne rury lub zbiornik na wodę. Wyciekająca w ten sposob woda powoduje, że rosnące tam rośliny są zielone. W innych miejscach, próby sadzenia drzewek skończyły się raczej małym sukcesem. Ziemia pełna jest kamieni i soli. Za dużo podlewania powoduje, że ta sól wychodzi na powierzchnię i niszczy rośliny, a wtedy nic już nie można zrobic. Wszystkie sadzone drzewka trzeba albo chronić siatką, albo obstawić ze wszystkich stron kolcami, aby wszystko jedzace kozły tego nie zniszczyły.
Kozły są tam jednym z najlepszych zwierząt do hodowli w tym klimacie. Mogą one przeżyć prawie, że na niczym. Oprócz kóz hoduje się również krowy i wielbłądy, choć potrzebują one znacznie więcej troski niż kozy.
Po południu poszliśmy na pola uprawne znajdujące się w pobliżu reki Turkwel, okolo 15 minut spacerem od misji. Było to niesamowite doświadczenie przypominajace swoim charakterem spotkanie oazy na Saharze. Do tych pól położonych blisko rzeki kanałami irrigacyjnymi doprowadzana jest woda. Powoduje to, że jest tam dużo wody, dużo zieleni i miły chłód. Zapomina się o tym, że tylko kilka metrów dalej nic takiego już nie urośnie z powodu braku wody. W tych projektach rolniczych pomaga ks Oliver. Nie jest to łatwe, gdyż ludzie plemienia Turkana sa tradycyjnie pasterzami i nomadami a nie rolnikami, ale i to powoli zaczyna ulegać zmianie z powodów praktycznych: trzeba mieć coś do jedzenia. Na tych poletkach poprzecinanych nawadniajacymi kanałami rośnie kukurydza, babany, daktyle, papaya, mango.
Wieczorem, kiedy skonczył się prąd w bateriach, siedliśmy na zewnątrz i podziwialiśmy piękne niebo, chłodny powiew delikatnego wiatru, pełnię księżyca, ciszę i dobre towarzystwo.
21.12
O 7h am mieliśmy Mszę świętą. Po modlitwie brewarzowej udalem się na nią. Msza św. z partycypacja okolo 15 osób byla w jezyku Turkana, całkowiecie niepodobnym do swahili. Wśród ludzi plemienia Turkana trzeba znać język Turkana. Znajomość swahili nie jest duża, choć jest to język którego uczą się dzieci w szkołach.
Po sniadaniu pojechaliśmy do oddalonego o okolo 45 minut Lodwar. Dzień był znowu gorący. W tych okolicach pytanie o pogodę nie ma sensu – prawdopodobnie przez 360 dni w roku jest słońce i upał. Przez pozostałe kilka dni, niebo może być troche zachmurzone, i jeżeli jest dobry rok, to mogą być jakieś opady. Zrobilismy w miescie małe zakupy: warzywa, owoce, mleko w kartnikach. Po doświaczeniach poprzedniego dnia, kiedy to chodzilem po terenie graniczącym z misja w klapkach, przez ktore przebijały się kolce, chciałem sobie kupić lokalne klapki zrobione z opon samochodowych. Ku memu roczarowaniu nie udało mi się tego zrobić, gdyż wszystkie te sandaly lub klapki byly zbyt malego rozmiaru.
Lodwar nie jest dużym, nawet jak na kenijskie standardy, gdyż liczy około 50 000 osób, jak mi powiedziano. Jest to jednak ważne centrum jeżeli chodzi o różne organizacje pozarządowe zaangażowane w różną działaność humanitarną, a zwłaszcza pomoc żywnosciową w tym regionie.
Na krótką chwilę podjechalismy do kościoła katedralnego w Lodwar, gdzie biskupem jest Bp Patrick Harrington SMA, nasz byly przełożony generalny. Jest to mała katedra, choć bardzo dobrze utrzymana.
Odwiedziliśmy niższe seminarium, gdzie uczy się ponad 15 chłopców z diecezji Lodwar. To seminarium przez kilka lat prowadzone było przez księzy i diakonow SMA. Celem tego niższego seminarium jest przygotowanie chłopców do ewentualnego przejścia do wyższego semianarium. Jak na razie, w praktyce, funkcjonuje to jako szkoła średnia i bardzo mało jest powołań z Turkana. O ile dobrze pamiętam, pierwszy ksiądz diecezjalny z Turkana w diecezji Lodwar został wyświęcony w 1988 roku i wciąż większość księży pracujących w diecezji to misjonarze z różnych zgromadzeń.
Po południu wyszliśmy na znajdującą się niedaleko misji górkę, z ktorej roztaczał się wspanialy widok na okolice. W dali było widac rzekę Turkwel, blisko niej pas pól uprawnych a potem suchy obszar wypełniony drzewami akacji.
W wejściu na górę towarzyszyła nam gromadka dzieci, które zaskoczone były tym, że mowię po swahil. Dotykały one moich rąk i nóg z powodu bialej, choc już trochę opalonej i zakurzonej skory. Jedno z nich pocierało skórę mojej ręki jakby chcąc się upewnic, że biały kolor nie zejdzie!
Wieczorem położyłem się trochę wcześniej do łóżka, wiedząc że następnego dnia będę wstawać okolo 5 rano, aby wyruszyć na Mszę św do najbardziej odleglej wioski parafii.
Msze św odprawiane są rano, bo wtedy jest jeszcze w miarę nie za gorąco oraz dlatego, że ludzie często w ciągu dnia zajęci są swoim i sprawami.
22.12
Rano troche zaspałem bo nie wlaczyl mi się alarm.
Po zjedzeniu 2 kromek chleba i wypiciu kilku łykow herbaty wyruszyliśmy w droge. Po okolo 20 minutach jazdy zabralismy katekistę Mathias, który z nami jechał na tą Mszę św.
Przed 8h rano dojechaliśmy do wioski. Poszliśmy do domu dawnego katechisty, Alberta, który obecnie pełni funkcje lokalnego urzędnika państwowego. Nie otrzymał on wiadomości, że miała tam być dzisiaj Msza św. Po wypiciu słodkiej herbaty z mlekiem, ks Oliver zdecydowal się że bedzie tam odprawiona Eucharystia. Samochodem pojechał on na obrzeza wioski, gdzie stoi kaplica: kilka metalowych słupow wbitych w ziemię, pokrytych blachą.
Ja do tej kaplicy udalem się pieszo. Szło przy mnie kilkanaście dzieci. Kiedy zapytałem jednego z nich jak miał na imię, odpowiedział mi że, 'Ospitale' czyli 'szpital'. Obok niego szedł jego wujek, który wyjasnił mi, że takie imię nadno mu, gdyż urodzil się w szpitalu, a wsród Turkana, imię czesto odnosi się do miejsca urodzenia. Pozniej dowiedziałem się że jedna z dziewczynek nosila imie 'Hilux' - od marki Toyota Hilux, gdzie ona się urodzila zanim ks Oliver zdażyl zawieść ją do szpitala na poród. Więcej o imionach i ich znaczeniu oraz sposobach nadawania możecie znaleść w sekcji 'Artykuly' i 'Naming'.
Kiedy przyszliśmy do kaplicy, powstalo tam duże zamieszanie. Było to zwiazane z faktem przechodzenia obok stada krów którymi zajmowalo się 2 nastolatków niosacych kałasznikowy. Po raz pierwszy w życiu miałem kalasznikowa w ręce. Po kilku minutach chlopcy odeszli. Noszenie broni w tej okolicy nie jest niczym dziwnym, gdyż jest to środek obrony przez ludźmi z plemienia Pokot, ktorzy często napadają na Turkana, aby ukraść ich krowy.
Był tam mały polski akcent: jeden z młodych ludzi miał na sobie koszulkę sportową na ktorej było napisane 'Polska'. Byłem tym tak zaskoczony, że nie zdażyłem zapytac skad ja mial.
Po obiedzie składajacym się z ryżu i grochu, i odpoczynku - czlowiek bardzo łatwo się meczy w takim upale siegającym zwykle okolo 35-40 C-poszliśmy odwiedzić naszego sśsiada. Z pewnego projektu rozwojowego otrzymal on kilka kóz pewnej odmiany, ktore mogą dawac nawet 2 litry mleka dziennie. Były one trzymane osobno w obawie, aby nie mieszaly się z normalnymi kozłami.
23.12
Rano odprawiłem Mszę św w swahili. Czytania i większość śpiewów byla w jezyku Turkana.
Ks Oliver i Michael (kleryk SMA na drugim roku teologii z którym przyjechalem do Turkwel) zaczęli naprawiać rury, które przeciekały, doprowadzajace wodę do zbiornika. Ja zostałem poproszony, aby zająć się przepisywaniem ksiąg kościelnych na komputer. Pracowałem nad tym do obiadu i wczesnym popołudniem. O 17h w towarzystwie znajomego ks Olivera, poszliśmy do jego rodziców mieszkających kilka kilomerow od Turkwel. Byl to dobry spacer, gdyż o tej porze temperatura zaczyna opadać, a wiejący lekki wiatr szybko usuwal chmury kurzu po przejeżdzających czasem samochodach. Przeszliśmy niedaleko od małego obozu armii kenijskiej. Wygladało to bardziej na jakis obóz harcerski, ale też nie widziałem wszystkiego. Po spotkaniu się z rodziną Jacka, ktorej zagroda skladala się z kilku z 3 chatek postawionych z lisci palmy, a na drzwiach można było zobaczyć metal z puszek po żywnosci wzmacniające drzwi a na nich 'USAid', wrocilismy na misje.
Teren misji to przed wszystkim dużo piasku i sypkiej ziemi. Jest to dobre miejsce na jazdę motocyklem. Myśląc o tym jak bardzo lubię jździć motocyklem, pomyślałem sobie, że była by to wspaniała przygoda przejechać Afrykę motorem od Egiptu aż do RPA. Szukam sponsora – może ktoś ma jakieś pomysły!!!!
Po odświeżeniu się prysznicem, który zwykle jest cieply, bo po calym dniu w upale woda nagrzeje się w zbiorniku, zjedliśmy kolację.
Mieliśmy problemy z systemem oSwietlenia i co kilka minut swiatło się wyłączalo. Ks Oliver zawołał mnie na zewnatrz. Wskazał mi niebo: było to coś niesamowitego! Do tej pory, najpiękniejsze niebo pamietałem z pustyni kolo góry Synaj w Egipcie. To niebo dzisiaj było jeszcze piekniejsze. Szkoda, że nie mogliście tego zobaczyc - cudowne doświadczenie. Nie bez powodu, ‘Bóg’ w języku Turkana określany jest jako 'Akuj', słowo oznaczajace gwiazdy.
Siedząc na zewnątrz w krotkich spodenkach i podkoszulkach i ciesząc się wieczornym chłodem, pytaliśmy ks Bosco który pracuje z Ks Oliverem w Turkwel o różne tradycje Turkana, bo on pochodzi z tego plemienia. Słowo ‘Turkana’ nawiązuje do jaskini w którcy żyli ludzie tego plemienia. Opowiedział nam on o różnych tradycjach, które wciąż pozostają bardzo mocne wśród ludzi Turkana. Słuchajac o różnych tradycjach dotyczacych czarów, duchów, małżenstwa, koncepcji życia po smierci, wsłuchaliśmy się w dzwieki bebów i klaskania dochodzących ze znajdujacej się nieopodal wioski. Wiadomości te potwierdzały to, o czym uczyłem studiując kultury afrykańskie. O pewnym elementach tej kultury/kultur możecie przeczytać w sekcji ‘Artykuły’.
Dochodzi 10h wieczorem. W pokoju jest cieplo. Pojdę chyba spać na werandzie. Słyszalem, że w Europie śnieg - tutaj 'troche' cieplej!
24.12
Noc spędziłem spiąc na werandzie. Spało się dobrze aż do momentu kiedy budziłem się czując, że mnie gryzie jakieś robactwo. Były to jakies uprzykrzające życie muszki. Ks Oliver opowiadał nam jak pewnej nocy obudził się i zobaczył szczura gryzącego jego palec!. Przez wiekszosc nocy, nawet przescieradło nie było potrzebne aby się przykryć. Nad ranem, przescieradło było niewystarczajace, aby nie budzic się kilkakrotnie z powodu zimna. Okolo 6h rano dobrze zasnąłem gdyż na zewnatrz zaczęło się robić cieplej.
Cały ranek spedziłem wspisując nazwiska i różne daty z księgi parafialnej na komputer. Przypominało mi to trochę czas kiedy uczyłem się pisać na maszynie do pisania pisząc zaledwie dwoma palcami. Długie i raczej dziwnie brzmiące nazwiska powodowały że praca posuwała się powoli.
Chcąc wykonać kilka telefonów do Polski musiałem kupić nową kartę sim firmy Safaricom, ktorą ma zasięg w Turkwel. W naszym domku ten zasięg można znależć na zewnatrz w pewnym określonym miejscu. Trochę czasu i myslenia zajęło mi zrozumienie instrukcji aktywowania karty. Po tym mogłem już zadzwonic do kilku osób z wczesnymi życzeniami światecznymi, bo między Polką a Kenią są dwie godziny różnicy.
Kolacji wigilijnej nie było, gdyż nie jest to ani irlandzki, ani tym bardziej turkański, zwyczaj. Po kolacji składajacej się z ryby i przysmażonego chleba udaliśmy się na Mszę sw. Ks Oliver miał trochę problemów z uruchomieniem agregatu prądotwórczego, ale udalo się to i mieliśmy w miarę dobre oświetlenie w kaplicy. Ks Bosco i Michael, ktorzy pojechali na wioskę, odprawiali ‘pasterkę’ przy blasku latarki.
Msza św zaczęła się po 20h. W kościele zgromadziło się dużo ludzi, przede wszystkim kobiety i dzieci. Mężczyzn było niewielu. Stosunkowo znaczna część kobiet ubrana była w tradycyjne stroje wciąż noszone na codzień przez wiele osób. Żaden z młodych lub starszych mężczyzn nie był ubrany tradycyjnie w czasie tej Mszy św. W kościele panowala atmosfera radości i swiętowania. Śpiew był bardzo ładny i głosny, bo ludzie chceli w ten sposob podkreslić ważność uroczystości. Patrząc na tych ludzi, a zwłaszcza na te starsze tradycyjne ubrane kobiety, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że dla nich czas jakby zatrzymał się w miejscu, że w ich zyciu nie zaszło wiele zmian pomimo faktu, że gdzie indziej życie jest calkiem inne niż kilka lat temu. Miałem przeczucie że to wlasnie tacy jak te starsze kobiety były powodem dla którego Jezus narodził się w betlejemskiej stajence, aby moc powiedzieć każdemu z nas 'Kocham Cie'.
Po Komunii Sw było dziękczynienie. Ludzie zaczęli spiewać i tańczyć w kosciele w ten sposob wyrażając radość z faktu, że Jezus się narodzil. Ciekawe było zobaczyć 70-cio, 80-cio letnie kobiety, ktore normalnie sprawialy wrażenie raczej malo aktywnych, wstające z miejsca i tanczące i skaczące jak osoby około 50 lat mlodsze od nich!
Po Mszy sw ludzie spédzili jeszcze jakiś czas w kosciele. Potem proboszcz wyłączył grupę pradotwórczą i wróciliśmy na misję.
Kiedy wszyscy usiedliśmy w nocy na zewnątrz, zapytalem ks Bosco, czy udalo mu się znaleźć kogoś kto zabił wielbłąda na Święta bo bardzo chcialem spróbowac jak to mięso smakuje. Okazało się, że nie wiedzial. Nasza dyskusja potoczyła się w kierunku przysmakow różnych grup etnicznych. Duóo czasu spędziliśmy omawiając fakty zwiazane z tym, że w Nigerii i Beninie je się psy i koty i uważane sa one za przysmak. Tutaj sa tylko kozly do zjedzenia!
25.12. Boże Narodzenie
Po kolejnej nocy spędzonej na werandzie, podziwiając piekne niebo, pełnię księżyca i dochodzace z pobliskiej wioski dzwięki bębnów i odgłosy spiewu, rano wstalem kilka minut po 5. Po umyciu się i modlitwie liturgii godzin, wypiliśmy z ks Oliverem kubek herbaty i wyruszyliśmy na wioski świętować Boże Narodzenie. Pierwsza Msza św było okolo 7 rano. Po dojechaniu na miejsce czekali już na nas mieszkańcy tejże wioski. Były to przede wszystkim kobiety, dzieci, kilku młodych chlopakow i kilku mężczyzn. W czasie kazania zostalem poproszony o powiedzenie kilku słów. Patrząc na szopkę, w ktorej nic nie było, oprocz ścian z palmy, podzielilem się z ludźmi myslą, że to dobrze, że ta szoka byla pusta. O to chyba chodzi: aby Bóg nie mieszkal gdzieś tam, na zewnatrz, ale żeby był w naszych sercach, bo to przeciez jest najpiękniejsza szopka, jaką możemy mu wybudowac. Patrzac na stosunkowo niewielu ludzi przystepujących do Komunii św, zwykle z powodu nieuregulowanej sytuacji małżeńskiej, myslalem o tym, że be przyjęcia Chrystusa do serca, święta beda zawsze niepełne. Po Komunii znowu były śpiewy i tańce.
Okolo 8.30h byliśmy już w kolejnej wiosce, gdzie było znacznie więcej ludzi. Było nawet kilkunastu mezczyzn, co było dla mnie milym zaskoczeniem. Po Komunii św starsze kobiety zaczęły tańczyć i śpiewać. Kiedy na nie patrzyłem, to mialem wrażenie, że te gesty i śpiew odmładzaly je na te kilka minut. Przed wyjściem z kaplicy, kobiety i mnie zaprosily do tańca. Nie wiem, czy aż tak dobrze tanczylem, czy też aż tak źle, ale w każdym razie mój taniec i podskoki w góre, naśladujące tańczące wokół mnie kobiety, wywołały u ludzi duży aplaus.
Przed powrotem na misję, ks Oliver pokazał mi szkołę wybudowaną z funduszy zebranych przez 2-óch nauczycieli z Irlandii, ktorzy go odwiedzili. Pomysł na zdobycie pieniedzy mieli bardzo ciekawy: w ich szkolach wprowadzili zwyczaj (czy też wykorzystali istniejący tam już zwyczaj - nie pamietam szczegółów), że raz w tygodniu kazdy uczeń mógł przyjść do szkoły w koszulce ulubionej drużyny piłkarskiej. Jeżeli dzieci chcialy to zrobić, miały dać 1 Euro. W ten sposob zebrano pieniądze na budowę tej szkole.
Po powrocie na misję, musieliśmy czekać na zakończenie Mszy św w głównym kosciele, aby ks Bosco mógł nam otworzyc drzwi do misji. Śniadanie mieliśmy około 11h rano.
Około 12.30h pojechaliśmy do sąsiedniej misji, gdzie pracuje Ks Ludwig SMA z Holandii. Pracujące tam Siostry Maryji z Kakamega przygotowały nam świąteczny obiad. Po obiedzie poszliśmy na obchód misji. Na tej misji, Loroghum, pierwszej misji w diecezji Lodwar, otworzonej w 1962 roku, jest bardzo dobra szkola średnia, osrodek zdrowia, gdzie pracuja siostry, a który wspiera diecezja, oraz pas lotniczy na którym ląduja od czasu do czasu male samoloty. SMA ma dwie misje w diecezji Lodwar i obie maja pasy pasy startowe; niestety nie mamy zadnego samolotu!
W drodze powrotnej poprosilem ks Olivera, aby zatrzymal się przed kopcem termitów. Ja zrobiłem zdjecia kopca termitow ze stojacym obok samochodem, służącym jako punkt odniesienia, aby zobaczyc jak wysokie te kopce mogą być. Ten miał chyna ponad 4 metry wysokości.
26.12
Noc byla glośna: spiąc na werandzie slyszałem dobrze szum wiatru. Rano niebo było częściowo zachmurzone a wczoraj wieczorem było dużo blyskawic w dali. Wydaje się, że gdzieś dalej spadł deszcz, bo powietrze było lżejsze i swieższe. Po sniadaniu o 7h rano wyjechaliśmy na wioskę na Mszę św i ślub. Przyjechaliśmy na czas, a wiec trochę za wczesnie (!) i trzeba było szukać starszej pary młodej. Nie był to slub, ale błogosławieństwo związku, w którym Christopher i Ruth żyli już od wielu lat. Po Mszy św. pojechaliśmy odwiedzić maly projekt irrigacyjny. Zostal on zaczęty przez ks Olivera. Parafianie wykopali prawie 2 km kanału, którym jest doprowadzana woda z pobliskiej rzeki na pola uprawne. Kanał w niektórych miejscach jest głęboki na ponad 2 metry. Po rozpoczęciu projektu zainteresowal się nim Bank Światowy i dał pozostalą część pieniędzy na to, aby projekt ukończyć.
Po tej wizycie, pojechaliśmy do 'pary mlodej'. Po kilku minutach oczekiwania, przyniesione upieczone przez siosty zakonne ciasto, którym podzielono się z gościami. Potem, kiedy już mieliśmy wyjeżdzać, nie pozwolono nam tego zrobic, gdyż 'obiad', okolo 10h, był już gotowy. Po zjedzeniu ryżu z miesem wrocilismy na misję.
Byl to nasz ostatni dzien w Turkwel i postanowiłem podziekować naszym gospodarzom za ich goscinę przygotowując coś polskiego. Serownik na zimno i ptasie mleczko zostały szybko wyelimonowane! Chciałem przygotować placki ziemniaczane. Po obraniu ziemniaków, z ogromną iloscią energii i zapału zacząłem trzeć ziemniaki. Po pierwszym już ziemniaku, część energii się ulotniła: sitko do tarcia ziemniakow nie spisywalo się dobrze. Zdecydowałem się zrezygnować z placków ziemniaczanych, choć ostatecznie starłem wystarczająco ziemniaków na to, aby dla każdego z nas było po jednym placku. Może nie były to najlepsze placki ziemniaczane-smakowaly one moim gospodarzom. Mogę się pochwalić, że zrobiłem w Turkwel coś, czego nie zrobił nikt inny!
27.12
Nasz ostatni dzień w Lodwar.
Po odprawieniu Mszy św.opuściliśmy Turkwel. Mimo, że spędziłem tam tylko tydzień polubiłem to miejsce i ludzi Turkana. Pamiętam, że kilka dni temu podzieliłem się z ks Oliverem myślą, że pracując w domu formacyjnym, niebezpiecznie jest wyjeżdzać na misje w różne części kraju, bo wtedy człowiek zdaje sobie sprawę, jak bardzo brakuje mu takiego właśnie życia na misji.
W Lodwar kupiliśmy bilety. Mieliśmy szczęście, gdyż udało nam się kupić bilet na bezpośredni autobus z Lodwar do Nairobi. Zarezerwowane miejsca, były już prawie ostatnimi.
Potem pojechaliśmy zobaczyć Jezioro Turkana, ktore znajduje się o około 1.5h jazdy od Lodwar. Było tam pięknie: zatrzymaliśmy się na kampingu, i siedząc w cieniu chroniącego nas przed słońcem dachem cieszyliśmy się chłodnym wiatrem wiejącym od jeziora.
Po powrocie do Lodwar, pożegnaliśmy się z naszymi gospodarzami i zaczęliśmy czekać na autobus. Wokół tego miejsca, przewijało się wiele osób jadących do Kitale lub Lodwar oraz sprzedających różne rzeczy. Wśród nich byli sprzedawcy wyrobów zrobionych z liści palmy: koszów, kapeluszów, toreb i mat do spania. Pojawiło się też kilka ‘wazungu’ czyli ‘białych’ jadących do Kitale.
W pewnym momencie zauważyłem młodego mężczyznę palącego papierosa, który miał napisane na podkoszulku ‘I have the body of a God’ – ‘Mam ciało boga’. Jeden z nieopodal znajdujących się sklepików nosił nazwę ‘Miraa promoters’, czyli ‘Zwolennicy marihuany’!
Było dużo motorów-taxi. Około 2 lat temu, rząd zniósł cło na motory i teraz można było kupić chiński lub indyjski motor za około 700 dolarów. Kiedy ja zacząłem jeździć motorem, w Nairobi można było zobaczyć 2-3 motory w czasie wizyty w mieście. Teraz są ich tysiące. Dużo motorów używane jest jako taxi-są one o wiele tańsze i poruszają się po mieście, zwłaszcza w porze traffiku, znacznie szybciej. Niestety, wielu właścicieli nie ubezpiecza ich, jak również nie używa kasków. Jeżeli jest więc wypadek, często kończy się on tragicznie.
Obok nas usiadła pani i zamówiła butelkę Sprite. Przyniesione jej butelke 05l. Pamiętam, że jeszce kilka dni temu było to dla mnie zaskoczeniem, że można wypić tak dużo za jednym razem. Przy takim jednak upale, wypicie jednej czy nawet dwóch takich butelek nie ma takich konsekwencji jak wypicie butelki 0.33l w innym miejscu.
Nasza podróż o długości ponad 700 km zaczęła się około 6.40h wieczorem, kiedy to na miejsce przyjechał autobus. Kierowca miał kupiony przez nas bilet i wsiedliśmy do autobusu. Siedzieliśmy w przedostatnim rzędzie. Na ostatnim rzędzie siedzeń leżał chłopak, który źle się czuł. Wcześniej musiał on wymiotować, bo tuż obok naszego siedzenia było widać i czuć rezultat jego choroby.
Wkrótce po wyruszeniu przez autobus pzeszedł konduktor sprawdzajać bilety. Jeden z siedzących za nami mężczyzn, chyba z Somalii, zapytał go, czy przewożą oni ‘miraa’ czyli lokalny narkotyk, a mężczyzna bez cienia wahania odpowiedział, że tak.
Autobus którym jechaliśmy pełen był Somalijczyków. Kierowca i jego ekipa też chyba byli Somalijczykami, bo przez prawie cały czas podróży puszczali przez głośniki muzykę somalijską.
Pomimo faktu, że była noc, autobus jechał bardzo szybko. Aby zapewnić większe bezpieczeństwo, 2 autobusy trzymały się bardzo blisko siebie.
Droga, którą jechaliśmy była zwykła drogą, a więc pełno na niej było dziur. W autobusie bardzo rzucało i czasami nawet wyrzucało nas z siedzenia w górę. Czyłem się troszeczkę jakbym był w symulatorze trzęsienia ziemi: co chwila rzucało nas albo w lewo albo w prawo. Jak się możecie domyślać raczej niemożliwe było zaśnięcie.
Dojechaliśmy do Kainuk. Tam była przerwa. Podszedł do mnie chłopak i powiedział mi, że mnie pamiętam jak tydzień temu tędy przejeżdzałem, gdyż dałem jego koledze ciastka! Po 15 minutach odjechaliśmy z tej miejsowości
W pewnym momencie kierowca zatrzymał się i kazał nam wzystkim wysiąść. Bylo to około 1.30h nad ranem. Przeszliśmy przez mały potok, a potem weszliśmy na górkę. Na drodze zatrzymała się wcześniej ciężarówka i widocznie kierowca przecenił siłę jej silnika, gdyż zatrzymała się ona w połowie drogi. Aby autobus mógł wyjechać musiał przejechać obok, co nie było łatwe z powodu kolein. Po około 20 minutach prób kierowcy i podkładania coraz to większej liczby kamieni, udało nam się ruszyć na nowo. Wszyscy byli z tego bardzo zadowoleni, bo perspektywa spędzenia nocy w autobusie na niebezpiecznym odludziu i perspektywa nie wiadomo jak długiego czekania następnego dnia na pomoc nikomu się nie uśmiechała.
Do Nairobi dojechaliśmy około 11.30 rano, czyli po prawie 17h podrózy. Z Eastleigh, gdzie zatrzymał się autobus, miejsca, które w Nairobi cieszy się bardzo złą sławą, wsiedliśmy do ‘matatu’, małego busiku. Po kilku minutach, do niego wsiadło dwóch policjantów. Jeden z nich kazał nam wysiąść, a drugi zaaresztował kierowcę. Złapaliśmy następne matatu i dojechaliśmy do centrum. Wsiedliśmy do kolejnego matatu aby dojechać do naszego domu. W tym matatu czekaliśmy ponad 30 minut, aby mogło wsiąść więcej ludzi, aby on ruszył. Około 13.20 byliśmy w domu.
Wieczorne zimno i szukanie polara wieczorem oraz potrzeba spania w skarpetach i podkoszulku w nocy przyomniało mi, że jestem z powrotem w Nairobi.
Więcej zdjęć w sekcji 'Photos- Turkana'