Pod koniec stycznia, mój kuzyn Irek i Renata przyjechali mnie odwiedzić w Nairobi. Była to długoplanowana wizyta, gdyż jej ważną częścią był plan zdobycia Kilimanjaro.
Kiedy oni byli w Polsce, ja w Nairobi zajmowałem się nawiązaniem kontaktu z osobami, które zajmują się organizacją wypraw na Kilimanjaro. Po pewnych kłopotach, udało mi się skontaktować z Mohamedem Amir, który miał być naszym przewodnikiem w góry.
Kiedy przyjechaliśmy do Arushi, odebrał nas tam Fr Arek Nowak SMA i pojechaliśmy do Moita Bwawani, misji wśród Masajów. Tam spędziliśmy 2 dni uczestnicząc w pięknej uroczystości poświęcenia nowowybudowanego kościoła w Lemoti. Tam spotkaliśmy się z Fr Januszem Pociaskiem SMA, który właśnie skończył wspinaczkę na Kilimanjaro z 4 swoich przyjaciół.
Po odwiedzinach parków w Manyara i Ngorongoro, w 2 lutego spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem Mohamedem w Arusha i pojechaliśmy do Moshi, miasta położonego około 100 km od Arusha. Tam dowiedzieliśmy się, że Mohamed ma rozprawę sądową i nie może pójść z nami. Zoorganizował nam 2 innych przewodników, Safiel i Daniela.
Późnym rankiem przyjechaliśmy pod bramę Parku Narodowego. Po ustaleniu formalności ruszyliśmy w drogę.
Wraz z nami, lub raczej przed nami, szła ekipa, która niosła nasze plecaki, jedzenie, butlę gazową, etc. Wszystko trzeba ze sobą nieść. Tak więc, wraz z naszymi dwoma przewodnikami i kucharzem, w sumie mieliśmy 10 osób nam pomagających.
Wędrówka zaczęła się na wysokości 1700 metrów i średnio dziennie wspinaliśmy się 1000 metrów. Szliśmy powoli: szybki krok nie jest wskazany, gdyż trzeba dać ciału czas na aklimatyzację. Przez pierwsze 3 dni szliśmy dziennie około 4-6h.
Dwa pierwsze noclegi mieliśmy w małych 4-osobowych pokoikach w małych chatkach. Po dojściu na nocleg, nasza ekipa przynosiła nam wodę do umycia się ,a potem mieliśmy herbatę i popcorn. Około 19.00 była kolacja: ciepła zupa i drugie danie. Rano, po śniadaniu wyruszaliśmy zwykle około 9.00. Pogoda mieliśmy piękną: było ciepło i nie padał deszcz.
W trzeci dzień dotarliśmy do podnóża góry. Byliśmy zmęczeni i chcieliśmy odpocząć. Kiedy dotarliśmy na nocleg, okazało się że będziemy spać w miejscu do którego dzieliła nas jeszcze odległość około 40 minut drogi!
Wtym dniu wszyscy nie czuliśmy się zbyt dobrze. Zwykle, ludzie wychodzący na górę biorą jeden dodatkowy dzień na aklimatyzację na 2 noclegu. Myśmy tego nie zrobili. Jako rezultat, nasze głowy i żołądki w trzeci dzień nie były w najlepszym stanie. Ja spróbowałem trochę zupy, ale nie mogłem jej dużo zjeść. Za to zjadłem kilka kromek chleba.
Po tej kolacji, położyliśmy się spać. Było zimno: dużo rzeczy, które używaliśmy jako ubranie na drogę, służyło nam również jako dodatkowa warstwa ochronna przed zimnem w czasie snu. Nie spało nam się zbyt dobrze: bóle głowy, mdłości i zimno skutecznie nam przeszkadzały w dobrym odpoczynku.
O 23.30 zostaliśmy obudzeni i po wypiciu herbaty i zjedzeniu kawałka chleba ruszyliśmy w na podbój góry.
Przez resztę nocy wspinaliśmy się na szczyt. Było zimno i ciemno. Szliśmy w świetle latarek - ci, tak jak ja, którzy nie mieli swojej, polegali na świetle osoby idącej z przodu.
Wspinaczka była ciężka. Nie pomagał też fakt, że co jakiś czas spotykaliśmy osobę schodzącą w dół, rezygnującą z dalszej wspinaczki. Byliśmy bardzo zmęczeni i bardzo szybko oddychaliśmy - mało jest tlenu w powietrzu. Pod koniec to szliśmy 10 kroków i krótki odpoczynek, 10 kroków i odpoczynek...
Około 6 rano doszliśmy do Gillman's Point na wyskokości 5685, a więc około 200 metrów od samego szczytu. Dla wielu, jest to koniec ich wędrówki, gdyż są oni bardzo zmęczeni. My, po krótkim odpoczynku, wyruszyliśmy na ostatni odcinek drogi. Zajęło nam to około 2h i dotarliśmy na szczyt Afryki, Uhuru Peak, (Szczyt Wolności) na wysokości 5895m n.p.m. Warto tutaj dodać, że jest to najwyższa wolnostojąca góra na świecie.
Na szczycie, oprócz turystów i znaku, że to jest najwyżej położony punkt Afryki, nie ma nic. Ponieważ jest to odsłonięte miejsce, jest tam zimno i wieje mocny wiatr. Po bokach można było zauważyc leżące poniżej i pokryte śniegiem i lodem mniejsze górki. Po zrobieniu zdjęć zaczęliśmy schodzić w dół. To, do do góry zajęło nam ponad 7h, pokonaliśmy w dół w ponad 2h. Dopiero schodząc w dół, mogliśmy w pełni docenić stromość podeścia.
Po dojściu do obozu, około 10.30 mieliśmy śniadanie i położyliśmy się do łóżka na godzinę. Potem zeszliśmy do obozu, gdzie mieliśmy nocleg. Następnego dnia, około 13 zakończyliśmy naszą wyprawę i wieczorem byliśmy już w Arusha, w parafii Moshono, gdzie pracuje Fr Cyril SMA, z Nigerii.
Była to piękna wyprawa, choć kosztowała ona dużo i nie tylko wysiłku.
Specjalne podziękowania w tym miejscu dla mojego sponsora, kuzyna Irka, dzięki któremu mogłem dotrzeć na Kilimanjaro.
Jedyną rzeczą której bardzo żałuję, to fakt, że nie zabrałem ze sobą aparatu. Z tego powodu, gotów jestem wspiąć się tam jeszcze raz choćby za tydzień! A więc jeżeli ktoś chciałby zobaczyć Afrykę z jej najwyższego punktu, ma 'trochę' zapasowej gotówki, a chce mieć przewodnika, który już to zna i mówi po Swahili, i na dodatek jeszcze po polsku...
Wyjście z napiwkami dla ekipy nam towarzyszącej wyniosło około 1100$ za 5 dni.
Jeżeli ktoś chciałby się wspiąć na Kilimanjaro, to polecamy naszego organizatora:
Mohamed Amir, tel +255(0)272753949, komórka: +255 754691349, email:[email protected] lub [email protected]
Kiedy oni byli w Polsce, ja w Nairobi zajmowałem się nawiązaniem kontaktu z osobami, które zajmują się organizacją wypraw na Kilimanjaro. Po pewnych kłopotach, udało mi się skontaktować z Mohamedem Amir, który miał być naszym przewodnikiem w góry.
Kiedy przyjechaliśmy do Arushi, odebrał nas tam Fr Arek Nowak SMA i pojechaliśmy do Moita Bwawani, misji wśród Masajów. Tam spędziliśmy 2 dni uczestnicząc w pięknej uroczystości poświęcenia nowowybudowanego kościoła w Lemoti. Tam spotkaliśmy się z Fr Januszem Pociaskiem SMA, który właśnie skończył wspinaczkę na Kilimanjaro z 4 swoich przyjaciół.
Po odwiedzinach parków w Manyara i Ngorongoro, w 2 lutego spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem Mohamedem w Arusha i pojechaliśmy do Moshi, miasta położonego około 100 km od Arusha. Tam dowiedzieliśmy się, że Mohamed ma rozprawę sądową i nie może pójść z nami. Zoorganizował nam 2 innych przewodników, Safiel i Daniela.
Późnym rankiem przyjechaliśmy pod bramę Parku Narodowego. Po ustaleniu formalności ruszyliśmy w drogę.
Wraz z nami, lub raczej przed nami, szła ekipa, która niosła nasze plecaki, jedzenie, butlę gazową, etc. Wszystko trzeba ze sobą nieść. Tak więc, wraz z naszymi dwoma przewodnikami i kucharzem, w sumie mieliśmy 10 osób nam pomagających.
Wędrówka zaczęła się na wysokości 1700 metrów i średnio dziennie wspinaliśmy się 1000 metrów. Szliśmy powoli: szybki krok nie jest wskazany, gdyż trzeba dać ciału czas na aklimatyzację. Przez pierwsze 3 dni szliśmy dziennie około 4-6h.
Dwa pierwsze noclegi mieliśmy w małych 4-osobowych pokoikach w małych chatkach. Po dojściu na nocleg, nasza ekipa przynosiła nam wodę do umycia się ,a potem mieliśmy herbatę i popcorn. Około 19.00 była kolacja: ciepła zupa i drugie danie. Rano, po śniadaniu wyruszaliśmy zwykle około 9.00. Pogoda mieliśmy piękną: było ciepło i nie padał deszcz.
W trzeci dzień dotarliśmy do podnóża góry. Byliśmy zmęczeni i chcieliśmy odpocząć. Kiedy dotarliśmy na nocleg, okazało się że będziemy spać w miejscu do którego dzieliła nas jeszcze odległość około 40 minut drogi!
Wtym dniu wszyscy nie czuliśmy się zbyt dobrze. Zwykle, ludzie wychodzący na górę biorą jeden dodatkowy dzień na aklimatyzację na 2 noclegu. Myśmy tego nie zrobili. Jako rezultat, nasze głowy i żołądki w trzeci dzień nie były w najlepszym stanie. Ja spróbowałem trochę zupy, ale nie mogłem jej dużo zjeść. Za to zjadłem kilka kromek chleba.
Po tej kolacji, położyliśmy się spać. Było zimno: dużo rzeczy, które używaliśmy jako ubranie na drogę, służyło nam również jako dodatkowa warstwa ochronna przed zimnem w czasie snu. Nie spało nam się zbyt dobrze: bóle głowy, mdłości i zimno skutecznie nam przeszkadzały w dobrym odpoczynku.
O 23.30 zostaliśmy obudzeni i po wypiciu herbaty i zjedzeniu kawałka chleba ruszyliśmy w na podbój góry.
Przez resztę nocy wspinaliśmy się na szczyt. Było zimno i ciemno. Szliśmy w świetle latarek - ci, tak jak ja, którzy nie mieli swojej, polegali na świetle osoby idącej z przodu.
Wspinaczka była ciężka. Nie pomagał też fakt, że co jakiś czas spotykaliśmy osobę schodzącą w dół, rezygnującą z dalszej wspinaczki. Byliśmy bardzo zmęczeni i bardzo szybko oddychaliśmy - mało jest tlenu w powietrzu. Pod koniec to szliśmy 10 kroków i krótki odpoczynek, 10 kroków i odpoczynek...
Około 6 rano doszliśmy do Gillman's Point na wyskokości 5685, a więc około 200 metrów od samego szczytu. Dla wielu, jest to koniec ich wędrówki, gdyż są oni bardzo zmęczeni. My, po krótkim odpoczynku, wyruszyliśmy na ostatni odcinek drogi. Zajęło nam to około 2h i dotarliśmy na szczyt Afryki, Uhuru Peak, (Szczyt Wolności) na wysokości 5895m n.p.m. Warto tutaj dodać, że jest to najwyższa wolnostojąca góra na świecie.
Na szczycie, oprócz turystów i znaku, że to jest najwyżej położony punkt Afryki, nie ma nic. Ponieważ jest to odsłonięte miejsce, jest tam zimno i wieje mocny wiatr. Po bokach można było zauważyc leżące poniżej i pokryte śniegiem i lodem mniejsze górki. Po zrobieniu zdjęć zaczęliśmy schodzić w dół. To, do do góry zajęło nam ponad 7h, pokonaliśmy w dół w ponad 2h. Dopiero schodząc w dół, mogliśmy w pełni docenić stromość podeścia.
Po dojściu do obozu, około 10.30 mieliśmy śniadanie i położyliśmy się do łóżka na godzinę. Potem zeszliśmy do obozu, gdzie mieliśmy nocleg. Następnego dnia, około 13 zakończyliśmy naszą wyprawę i wieczorem byliśmy już w Arusha, w parafii Moshono, gdzie pracuje Fr Cyril SMA, z Nigerii.
Była to piękna wyprawa, choć kosztowała ona dużo i nie tylko wysiłku.
Specjalne podziękowania w tym miejscu dla mojego sponsora, kuzyna Irka, dzięki któremu mogłem dotrzeć na Kilimanjaro.
Jedyną rzeczą której bardzo żałuję, to fakt, że nie zabrałem ze sobą aparatu. Z tego powodu, gotów jestem wspiąć się tam jeszcze raz choćby za tydzień! A więc jeżeli ktoś chciałby zobaczyć Afrykę z jej najwyższego punktu, ma 'trochę' zapasowej gotówki, a chce mieć przewodnika, który już to zna i mówi po Swahili, i na dodatek jeszcze po polsku...
Wyjście z napiwkami dla ekipy nam towarzyszącej wyniosło około 1100$ za 5 dni.
Jeżeli ktoś chciałby się wspiąć na Kilimanjaro, to polecamy naszego organizatora:
Mohamed Amir, tel +255(0)272753949, komórka: +255 754691349, email:[email protected] lub [email protected]